Sylwetka dnia: Alan Wilder


Pobawiłabym się w Milionerów i postawiłabym pulę na teorię spiskową dotyczącą zgrywusowatych tendencji Martina Gore. Co mówi Martin gdy dzwoni (jeśli) do Alana z życzeniami urodzinowymi: "Happy Holidays Control Freak!". Przynajmniej dobrze brzmi. Względnie Alan Wilder to dla mnie archiwum X, jednak rozwinął się lepiej od Gahana i spółki. Udowodnił to singiel "Calling The Clock" nagrany z bluesową wokalistką Dede: zero elektroniki, Mr. Emulator sięga uczniowskich korzeni i wyprzedza o lata świetlne platformę analogiczną Martina. Zanim rozwinę tę myśl do formy obszernego artykułu dodam, że Alan Wilder urodzony w Dzień Dziecka rzadko przybiera radosną pozę, dzięki zmienności i odmienności jest moim numerem trzy w scenariuszowym uniwersum,
i numerem jeden na liście możliwego wywiadu do zorganizowania. 
Teraz przytoczę fragment tekstu, który dotyczył Alana i Songs Of Faith And Devotion a został przeze mnie napisani rok temu. Wklepuję go dla odtworzenia pewnej sugestywności, która narzuca się
w pewien sposób sama, po obcowaniu z wilderowskimi Depeszami lub Recoil: "... podejście Alana nigdy, albo bardzo rzadko bywało optymistyczne. Zawsze miałam wrażenie, że w towarzystwie reszty z DM, zachowuje dystans lub odcina się od ich dziecinnych żartów, z wyłączeniem stanów upojenia, kiedy nosił Martina na rękach. Jeżeli miałabym wskazać najpłynniej i najpłodniej działającą symbiozę w zespole będzie nią duet Gore-Wilder: autor tekstów o zabarwieniu krzyża kilku tematów spod czarnej skóry i kuśnierz, który zszywa dokładnie upolowane zdobycze dodając własne emblematy. Słowem - powstały perełki, najlepiej wykrojone dzieci od Depeszów, ich kwintesencja, emocjonalnie dołująca lub ciekawa. Po odejściu Wildera, nie ma już nikogo na świecie, kto po otrzymania dema tworu w podobnie "Enjoy the silence" stworzyłby enigmatyczną ballada pełną piękna. Etap rozwoju DM do 1995 był jak ta róża, kiełkująca od cebulki do pełnego rozłożenia płatków. Na nieszczęście dalszej bytności zespołu i fanów - zwiędła wraz z odejściem czwartego członka zespołu. Wilder był kompozytorem, aranżerem i producentem w jednym, co oznacza niańkę, swatkę i nauczyciela dla reszty 'darmozjadów' parodiujących The Final Countdown lub popijających setkę przed koncertem. Można nie dziwić się, że miał dość i odszedł. Jego kręgosłup moralny tego nie wytrzymał. Z DM uleciało "to coś". Oczywiście podnieśli się i nagrywają do dziś świetne płyty, ale to temat na inne posiedzenie.
Debata nad twórczością Wildera, rozsądzeniem co kryło się pod jego bujną czupryną, stojąca na baczność niczym żołnierz niemiecki na pochodzie, enigmatycznym szarymi oczami i lekkością
w podejmowaniu nowych rozwiązań jest niepowtarzalna i trudna. Runda pod księżyc i z powrotem to za mało, by spotkać drugiego takiego wirtuozeria. Problem tkwi w przekazie. Wartości, które były wspaniałe u Depeche Mode, wynikające z przesłań Martina, znikają u Wildera po rozwinięciu solowej ścieżki. By pokochać Recoil lub żarliwie udawać, że go się uwielbia (jak było w moim przypadku) trzeba być zapalonym fanem-depeszem lub fanatykiem paranoi czyhającej na umysły.

Mrok jest słabością - Recoil jest jego kwintesencją. Długą, żmudną, smutną, żałobną a gdy pojawia się pani Galas - do samobójstwa. Istnieją umysły odporne, lecz prędzej czy później zrozumieją, że coś tu jest nie tak, że nie tędy droga. Powtarzanie sampli i wpływy eksperymentalne były interesujące w 1986, gdy Alan wydał swój pierwszy album solowy 1+2; kolejne bardziej rozbudowane, rozwarstwiły zabawę w formę wyżalenia się, przekazania swoich trosk i cierpień na słuchacza. Jakby to powiedział Max Renn: "Freud miałby rację". Przejście z uszu do uszu, następnie od psychiatry do neurologa. Szkoda mi Alana, przynajmniej było mi go szkoda. Było mi zwyczajnie przykro gdy odszedł od Depeche Mode,  gdy pokłócił się z kolegami. Nie chcę go osądzać, wiem że miał ciężkie życie, kłopoty rodzinne, konflikty z wytwórnią, zespołem."

Wtedy zatytułowałam to "Dziksza wrażliwość". Dziś mam wrażenie, że zwyczajnie tak być musiało. Już bez martyrologicznych skrótów w stylu: "Rozdzieleni, podzieleni" itp. Alan Wilder ruszył swoją trajektorią, choć niszowe Recoil jest rozciągnięte jak telenowela polityczna i nie nadaje się do klubowych awansów, mogłaby idealnie wypełnić filmową wizję Davida Lyncha lub Davida Cronenberga. Alanowi Wilderowi, dorosłemu dziecko życzę miliona czerwonych róż na urodzinowym stole. 

PS. Alan Wilder podobno zagra na każdym instrumencie, nawet na takim, który nie istnieje.

Komentarze

Popularne posty