Bezsenne kino: Miłość na śmietniku



Muszę się przyznać, że bardzo przypodobała mi się groteska według Włochów. Odkrywam ją
w znacznie dojrzalszej formie, niż niegdyś "Życie jest piękne". Nieobliczalność Wertmuller czy Scoli jest tak zadowalająca, że aż uzależniająca. Cokolwiek wpadnie mi w oko 'do obejrzenia'
z całą pewnością jest to komediodramat usytuowany między Adriatykiem a Morzem Śródziemnym. 
Dziś, w przerwie między Twin Peaks a Mistrzem Stanleyem, recenzuję "Dramat zazdrości" Ettore Scoli  z Monicą Vitti, Marcello Mastroiannim oraz Giancarlo Gianninim. 

Scola zbija dwa końce ostrza: początek przypomina komedię romantyczną, druga strona zamienia się w dramat schizofreniczki obarczonej uczuciem zaborczych mężczyzn. W tle, w kontekście zazdrości, można podejrzewać problemy polityczne i jest to swojego rodzaju aluzja do podzielonej Europy ery Żelaznej Kurtyny, przede wszystkim konflikty wewnętrzne Włoszech lat 70. 
Dla beznadziejnie żonatego (pracującego na budowie lub gdziekolwiek indziej) Oreste spotkanie pięknej, zabawnej i przebojowej Adelaide jest szansą na zmianę dotychczasowej kontestacji. Marcello Mastroianni, jak zwykle doskonały, portretuję mężczyznę rozdartego, zagubionego
i finalnie zakochanego bez pamięci. On i jego bohater niepozbawiony uroku zdobywają serce Adelajdy. Para staje się być nierozłączna. Wyraz ich czułości prezentuje się w różnych miejscach, np. na śmietnisku. 'What a lovely day' powiedziałaby bohaterka Vitti. Scole z przymrużeniem oku nakręcił zdecydowanie najurokliwszą i pełną namiętności scenę między śmieciami. Można się przy niej rozmarzyć, odskoczyć i pozornie uwierzyć, że porzucające żonę dla kochanki Oresto zatrzyma Adelajdę do końca. Pomiędzy musi dojść do pierwszego zgrzytu, gdy kobieta trafia pobita do szpitala. Krzywdę wyrządza mu matka głównego bohatera, tym samym rozhisteryzowana Adelajda staje się gwiazdą miejscowego szpitala. Gdy zdrowieje wszystko wydaje się układać na nowo, do momentu rutynowej dla pary wizyty w pizzerii. Jak mówią Włosi - pewien pizzolino Nello kradnie serce Adelajdy, od tej chwili podania jej wyrazu czułości na talerzu, musi postarać się pogodzić swoje pożądanie między dwóch mężczyzn. Trudność wyboru wydaje się być bardzo oczywista - jeden ma loczki nad sarnim spojrzeniem, drugi potrafi przyrządzić znakomitą pizzę, no i ma wąs; Mastroianni kontra Giannini. Można się pogubić. Na szczęście Scola oddaje ten trójkąt z lekkością, pozbawiając go romantycznej subtelności. Buduje sceny teatralnie, przerywając je osobnymi komentarzami Adelajdy, Oresto i Nello (łącznie z ich wyobrażeniami). Mimo kłótniom i próbami samobójczymi Adelajdy, nie można rzecz o "Dramacie zazdrości", że jest nieszczęśliwy. Chaotyczna, nieco roztrzęsiona i slapstickowa forma wtrącają nutę magiczności, dzięki miłości staje się oniryczna. To zbyt wiele i jednocześnie za mało by napisać, że Scola prezentuje coś w stylu "Opętania" Żuławskiego, jednak istnieje coś na  rzeczy. Znający tamten film zgodzą się, że najważniejszym organem miłosnym jest mózg. Należałoby - z pewnych względów - pozłocić każdego kto postawi cenę miłości zdroworozsądkowej za odrobinę szaleństwa i niezależności. Być może właśnie dlatego "Dramat zazdrości" spodoba się głównie kobietom. I z tego samego względu nie mogę postawić jednoznacznej oceny, gdy film po prostu kradnie moje serce. 

Komentarze

Popularne posty