Bezsenne kino: Nicholas Cage kontra reszta świata

Podobny obraz
Kto nie kocha Nicholasa Cage'a?
Niestety mam wrażenie, że to współczesny byt 'aktora-twarzy mema', stworzonego przez dowcipnych internautów. Podobnym przypadkiem będzie tu Keanu Reeves. I tak przez strony typu Repostuj etc i kulturę obrazkową cofamy się w rozwoju intelektualnym. Wystarczy spojrzeć na statystyki "Mandy". Budżet - 6 mln. Przychód z kin - ok 1,5 mln. Film nie zarobił na siebie. Przy takim rachunku życzę bystrości kandydatom na produkcję - żeby nie liczyli 'przechodu'.

No, koniec tych drobnych złośliwości. "Mandy" Panosa Cosmatosa może być jednym z najbardziej stylowych filmów ostatnich lat. Przesycony kolorami - każdy kadr tutaj żyje. Zwiastuje epifanię do natury, wrażliwość na aspekt; narkotyczne brzemię sekty stylizowaną na bandę Mansona. W końcu - piekło, bo przecież to symboliczna próba uratowania ukochanej - Orfeusz i Eurydyka.

Cała ta stylówa ekranowa jest popisem możliwości brania garściami elementów lat 60., 70. i 80. Nie dziwią więc mnie porównania do "Hellraisera" czy "Martwego zła". Naciągam to mówiąc, że wkradły się do "Mandy" elementy z reżyserii Herzoga, zwłaszcza emanowanie muzyką, całkiem niepośpieszne tempo i ukryty humanizm.
Druga połowa filmu jest bezkompromisową szarżą Nica Cage'a: krwawe zapasy z diabolicznymi figurami przypominającymi Cenobitów z "Wysłannika piekieł". Otrzymujemy creme de la creme, w ruch idą piły mechaniczne, narkotyki i nabuzowany Cage. Dlatego "Mandy" jest filmem warsztatowo o wiele lepszym od np. "Hereditary". Niestety jatka przedfinałowa psuje sam finał, który mógłby być mocniejszy, bardziej melodramatyczny.  Zabolały mnie również pewne elementy nieco infantylizujące całość, ponieważ nie zagrały najlepiej tematami natury filozoficznej.

Komentarze

Popularne posty