Elvis, papież i dubliński soul - recenzja filmu "The Commitments" w reżyserii Alana Parkera (1991)


W moim filmowym życiu mogłabym wyselekcjonować kilka lub kilkanaście etapów właściwego oceniania, rzecz jasna podzielonego na dział krytyczny (włączając w to pozycję najniższą, tj. obrzucania pomidorami) i dział pozytywny, czyli taki pełen pochwał bądź cukierkowego uwielbienia danego filmu. W dziale numer dwa moich filmowych ocen znalazłyby się filmy bardzo dobre, cenione za warsztat, te posiadające "to coś". Na szczycie tej listy widnieje magiczna metka "filmów, które mogłabym oglądać codziennie po kilka razy. Z tą krótką listą filmów wiąże mnie głębokie i szczere uczucie. Ludzie często szukają bezskutecznie takiego uczucia między sobą na co dzień. Prywatnie ostatni raz taka strzała amora trafiła mnie pięć lat, gdy po raz pierwszy obejrzałam "Mechaniczną pomarańczę" Stanleya Kubricka. Mój lekko przydługawy wstęp jest potrzebny, ponieważ rzadko się zdarza - zwłaszcza we współczesnej kinematografii - by jakiekolwiek dzieło uznać za kompletnie idealne. Pomijając kwestie gustu - rzadko się zdarza, by jakiś film oglądać kilkanaście razy w ciągu tygodnia z tą samą przyjemnością co za pierwszym razem. W popapranym i niestabilnym 2020 roku trafiła mi się taka oto właśnie absolutna perełka - Panie i Panowie przed Wami "The Commitments"!


Po sukcesach reżyserskich w Stanach Zjednoczonych na początku lat 90. Alan Parker powraca na Stary Kontynent, by podjąć się ekranizacji udanej powieści Roddy'ego Doyle'a opowiadającej o grupie dzieciaków z Dublina, których marzeniem jest założenie kapeli soulowej. Fabuła filmu nie różni się zasadniczo od tej książkowej: 21-letni Jimmy Rabbitte zostaje menadżerem muzyków występujących na weselach. Ma ambicje by z ich pomocą stworzyć prawdziwy zespół grający amerykańską muzykę soul z lat 60. Po okresie mozolnego kompletowania grupy w skład "The Commitments" wchodzą: potężny wokalista Deco Cuffe, grający dotychczas na przyjęciach gitarzyści Derek i Outspan, trzy chórzystki: Imelda, Bernie i Natalie, saksofonista Dean, perkusista Bill, klawiszowiec Steven oraz jedyny czterdziestolatek w zespole obdarzony boską wizją trąbkarz Joey 'The Lips' Fagan. Zbiór w większości muzyków-amatorów wydaje się być mission impossible Jimmy'ego Rabbitte'a. Motywacja i zaangażowanie chłopaka popychają zespół do przodu, dzięki czemu The Commitments szybko stają się objawieniem dublińskich klubów muzycznych. Dla Jimmy'ego okaże się, że skompletowanie zespołu to pestka w porównaniu z rozwiązywaniem sporów między członkami kapeli.


Alan Parker przekształcił narrację powieściową na wymogi filmu. Dzięki temu "The Commitments" nie jest jedynie sztampową opowieścią o kolejnym zespole. Film został pozbawiony biograficznego monochromatyzmu na korzyść pełnej naturalizacji. Dla Parkera "The Commitments" to przede wszystkich opowieść o młodzieży robotniczej części Dublina, żyjącej często w patologicznych i wątpliwych społecznie regionach. Parker przedstawia ówczesny Dublin jako "kraj trzeciego świata", w którym nie ma zatrudnienia dla osoby z takim wykształceniem jak Jimmy Rabbitte. Bezrobotnemu chłopakowi na zasiłku nie pozostaje nic innego jak marzenia. Natomiast na cały północy Dublin muzyka soulowa spływa niczym boska ambrozja - niesie nadzieję,  perspektywę czegoś nowego i lepszego. Pod względem drugiego planu "The Commitments" to dokumentalna perełka i osobna opowieść o dublińczykach z robotniczej północy. Parker portretuje rejony paskudne - przypominają mroczną wizytówkę rodem z "Harry'ego Angela" - innego filmu reżysera. Zza zasłony marzeń Rabbitte'a i spółki skundlone psy szczekają na dachach a dzieciaki bawią się starą oponą. Sytuacja materialna przekłada się na życie domowe dublińskiej społeczności, w której panuje delikatny patriarchat i popkulturowy bajzel beznadziei. Na ścianach obok portretu papieża Jana Pawła II wisi zdjęcie Elvisa Presleya. Ten drugi jest symbolem podziału międzypokoleniowego: podczas gdy dla ojca Jimmy'ego Elvis to bóg dla młodego Rabbitte'a to spocony tłusty wyjec. 
Po drugiej stronie barykady opisu dublińskiego społeczeństwa widz otrzymuje pełen zakres muzycznego uniesienia. Wydawać by się mogło, że irlandzki soul brzmi jak oksymoron. Wszakże Irlandia kojarzy się z romantycznym folkiem, dramatycznym głosem Sinead O'Connor czy postpunkową działalnością Boba Geldofa. Właśnie to zestawienie będące przeciwieństwem intryguje w warstwie fabularnej "The Commitments", z drugiej strony wyjaśnia wiele pod względem obyczajowym zwłaszcza w scenie, w której Jimmy Rabbitte tłumaczy zespołowi istotę soulu i jestestwa północnych dublińczyków w Europie: "Do you not get it, lads? The Irish are the blacks of Europe. And Dubliners are the blacks of Ireland. And the Northside Dubliners are the blacks of Dublin. So say it once, say it loud: I'm black and I'm proud". Dla Rabbitte'a soul oznacza wyrażenie trudu i znoju jego rodaków, jednocześnie jest dla niego gatunkiem na tyle eklektycznych iż jest w stanie wyrazić istotę miłości. W filmie wybrzmiewają najlepsze kawałki Arethy Franlin, Otisa Reddinga, Wilsona Picketta czy The Marvelettes. Oczywiście w wykonaniu filmowego The Commitments. 
Reżysersko Alan Parker sprawnie balansuje między opisanymi przeze mnie wyżej aspektami łącząc je w komediową narrację. Dzięki temu "The Commitments" pełne jest lekkości a przez swoją delikatność pozbawione jest patetyczności,  niekiedy typowej dla kina społecznego. 

Dla Alana Parkera prawdziwym wyznaniem było skompletowanie obsady. Ostatecznie obsadzenie praktycznie samych naturszczyków było strzałem w dziesiątkę. Prawidłowy casting osób bez wcześniejszego doświadczenia aktorskiego okazał się być na wagę złota. W filmie błyszczą: obciążony największą odpowiedzialnością aktorską Robert Arkins jako Jimmy Rabbite, Andrew Strong w roli charyzmatycznego wokalisty i obdarzona cudownym głosem Maria Doyle Kennedy jako chórzystka Natalie.  Dalsze losy obsady "The Commitments" przypominają ich filmowe odpowiedniki i mogłyby zostać opowiedziane w sposób w jaki Jimmy Rabbitte prowadzi opowieść o bandzie swoich marzeń, przeprowadzając sam ze sobą wyimaginowane wywiady. 

MOJA OCENA: 10/10. "The Commitments" trafia bezapelacyjnie na listę Prywatnej Kolekcji Arcydzieł. Być może to najważniejszy film w historii irlandzkiej kinematografii. Dzieło Alana Parkera ma w sobie coś z "Billy'ego Elliota", trochę z "Z soboty na niedzielę" a jeszcze trochę z "Jeżeli...". To wspaniałe kino brytyjskie, które rusza serca, mózg i nogi do tańca. Ostrzegam - po seansie z "The Commitments" nikt nie opędzi się od fenomenalnej ścieżki dźwiękowej. 
 

Komentarze

Popularne posty