This is what you want/ This is what you get - recenzja filmu "Zły policjant" (1983)
Harvey Keitel i debiutujący John Lydon podczas kręcenia "Złego policjanta" reż. Roberto Faenza (1983) |
Otwarcie jest zachęcające - oto samochód wyjeżdżający gdzieś spod zaśmieconego mostu, mężczyzna wyskakujący z zaułka do morderstwa i wprowadzenie dwóch wypełniających się bohaterów - skorumpowanego Freda O'Connora (zblazowany Harvey Keitel) i nastolatka o psychopatycznych zapędach - nadspodziewanie zachwycający John Lydon w pierwszej poważnej roli. Całość podsumuje, ze zdecydowaną dramaturgią, napięta struna Morricone, która towarzyszyć będzie widzowi naprzemiennie z kontrastującą piosenką country - idealnie pasującą do wygodnickiego policjanta a utworem rockowym z list "the best of". Faenza tworzy osobliwą niewiadomą, bo o ile intencje tytułowego bohatera wydają się oczywiste i jest bardzo przewidywalny, to zachowanie Leo Smitha jest dziwne, nieco irytujące. Widz mógłby pomyśleć sobie: "Ot rozpuszczony szczeniak z bogatego domu. Zapragnął poudawać mordercę ". Pytanie jest następujące: dlaczego owy rozpieszczony szczyl wybrał O'Connora? Kolejność wydarzeń wskazuje na podstępną grę bezwzględnego policjanta, zachowanie pełne perswazji i tortur względem chłopca. Tak. I to jest najgorsze w "Złym policjancie" - twórcy ustalili wszystko na początku i nie wszyscy wytrzymaliby do zaskakującego finału, gdzie role się odwracają a gówniarz okazuje się sprytniejszy od starego wygi. Zresztą to właśnie postaci Lydona kibicujemy - za jego niestandardowość. W zestawieniu ze świetnym aczkolwiek znudzonym Harveyem Keitelem wypada świeżo i ujawnia niespełnione pokłady aktorskie, które wcześniej prezentował tylko na koncertach. Reżyserski rodzaj wyliczanki "na kogo wypadnie, na tego..." jest fantastyczny. Szkoda tylko, że trzeba na niego czekać dobre kilkadziesiąt minut niewykorzystanych podchodów i domniemań. Brak spójności przypomina jazdę ratrakiem po głazach, zanim wszystko dobrze się ubije, jakiś kamyczek wpadnie pomiędzy przerzutkę. Środkowa część - sceny psychopatycznej paranoi - nadają się na genialną etiudę. Wydłużone sceny bardzo męczą a do końcowej sekwencji nie ma żadnego zwrotu akcji, nawet błahego elementu podnoszącego napięcie. Nowatorski Lydon, który idealnie wpasowuje się w taktykę Keitela w mniejszym stopniu to rekompensuje - jednak to wciąż mało. Szkoda ze względu na ważny temat. Chodzi o niesprawiedliwość wśród policji - problem globalnie totalny.
Moja ocena: 6/10 mogło być lepiej. Fantastyczny Lydon, Keitel i jak zwykle trafiający w punkt Morricone nie wystarczą.
Komentarze
Prześlij komentarz