Alternatywa Noworoczna
Czujecie się wystarczająco silni by poczuć moc? W razie dylematów - gdyby takowa przyjść nie chciała, wbrew podsumowaniom roku, serwujemy wam filmową dawkę emocji jako najlepszy kontratak względem imprez sylwestrowych. Bo z czego tu się właściwie cieszyć, "że jest się o rok starszym" - jakby to mruknął jeden z bohaterów Allena. Tylko zwolennicy Schopenhauera będą ukontentowani. Dla nas liczy się tantryczny odbiór Nowego Roku poprzez kinematografię i muzykę. Jedno i drugie bez wątpienia uraduje Was w naszym sylwestrowym zestawieniu. Nie martwię się. Zdążycie poczuć się pijani, stąd zgodnie z prawem liczba naszych wyborów osiągnęła pełnoletność i dostatniość nadchodzącego roku.
1. Hair, dir. Milos Forman
Mamy nadzieję, że 2018 rozpocznie Erę Wodnika. Niestety według obliczeń naukowych i astrologicznych to niemożliwe. Takowy nadejdzie dopiero w następnym wieku. Tymczasem wsłuchujemy się w pieśń jego wyznawców w jednych z naszych ulubionych filmów (wybranych przez przypadek wspólnie), czyli "Hair" Milosa Formana. Siła adaptacji broadwayowskiego musicalu nie topnieje. Daje powód do radości i do wzruszeń, ale przede wszystkim jest uniwersalnym zapisem empatii i carpe diem. Czego życzyć sobie w 2018: stawiamy na przesłanie miłości, The Power Of Love oraz "Harmony and understanding/ Sympathy and trust abounding/ No more falsehoods or derisions/ Golden living dreams of visions/ Mystic crystal revelation/ And the minds true liberation".
[J. i C.]
2. The Song Remains the Same, dir. Peter Cliffton, Joe Massot
Jak kończyć rok, to z przytupem. I majestatem. A cóż nadaje się do tego lepiej, niż jeden z największych zespołów rockowych w dziejach? No dobra, najlepszy. Koncertowy film "The Song Remains the Same" to kompilacja materiałów zarejestrowanych w trakcie trzech wieczorów w Madison Square Garden. To także Led Zeppelin w szczytowej formie, z arcygenialnymi wykonaniami takich monumentów, jak "Stairway to Heaven" czy "Dazed and Confused". W świetle scenicznych odlotów, łatwo przeboleć nieco pretensjonalne wstawki fabularne z muzykami wcielającymi się w różne postaci, od gangsterów począwszy, po średniowiecznych rycerzy. [C]
3. Purple Rain , dir. Albert Magnoli
Kicz kultowy. Kiepsko aktorsko, scenariuszowo, ale realizacyjnie na wypasie. No i muzyka. Ścieżka do quasi-biograficznego dzieła życia Prince'a to jeden z tych soundtracków, które przeszły do historii. Można nie lubić, nie słuchać, ale zna każdy. A ta prosta historia o chłopaku, co grał na gitarze i jeździł na purpurowym motocyklu jest tak barwna i niefrasobliwa, że starcza za fajerwerki, zimne ognie i konfetti razem wzięte. Tytułowy song na finisz o północy wskazany dla par początkujących i tych bardziej zaawansowanych, ale sentymentalnych. [C]
Widzieliście już "Ostatniego Jedi"? Jeśli nie to jeszcze przed rozpoczęciem imprezy sylwestrowej lećcie prędko na kinowe przeżycie roku. A jeśli obce są wam fajerwerki i nakładanie masek na balach sugerujemy powrót do Nowej Przygody i wejście w 2018 z napędzającą filozofią Yody, i tak kolejno: "Nowa Nadzieja", "Imperium kontratakuje", i "Powrót Jedi". Możecie zakończyć imprezę odurzeni trunkami z księżyca Ewoków, ale równie dobrze - never enough is too much - nakręcić się na Gwiezdne wojny jeszcze raz. Cokolwiek by się nie działo: "Niech moc będzie z Wami"! [J]
5. O Lucky Man!, dir. Lindsay Anderson
Zakładamy, że część z Was w 2017 mogła dopaść proza życia czy agonalna rutyna. Wówczas jako naszą propozycję wystawiamy "Szczęśliwego Człowieka", gdzie fenomenalne trio: Lindsay Anderson, Malcolm McDowell oraz Alan Price zabierają Was w świat niemożliwego, ale w ostateczności spełnionego. Nic nigdy nie wiadomo, tym bardziej jeśli założenia 2018 dotyczą "roku Motyla". Kto wie być może uwolnimy się z kokonów złudzeń i uścisku na wzór Micka Travisa w szalonym misz-maszu młodych gniewnych i potęgi wyobraźni. [J]
6. Caligula, dir. Tinto Brass
No jak nie, jak tak! Swego czasu, niesławny klasyk Tinto Brassa, emitował w sylwestrową noc Polsat. Nie wierzycie? To może dodam, że chodzi o liczącą sto minut wersję ocenzurowaną, najuboższą pod względem materiału spośród wszystkich dostępnych. Ja oczywiście polecam edycję nieokrojoną, tę ze scenami XXX. Nie tyle nawet dlatego, że to bezwstydny pornos z udziałem uznanych gwiazd, ale... może właśnie dlatego. W końcu, cóż może być bardziej perwersyjnego, od oglądania w jednym filmie wysokiej klasy aktorstwa takich weteranów, jak Peter O'Toole czy Hellen Mirren i ciągnących się w nieskończoność, rażących dosłownością sekwencji miłości francuskiej w wykonaniu modelek magazynu Penthouse? [C]
7. Pół żartem, pół serio, dir. Billy Wilder
Wychodzimy z założenia, że śmiech jest lekarstwem na wszystko i należy wejść w nowy etap z uśmiechem od wschodu do zachodu. Z pomocą przychodzą nam genialni Jack Lemmon i Tony Curtis oraz przeurocza Marilyn Monroe w zawsze aktualnej i przezabawnej komedii Billy'ego Wildera "Pół żartem, pół serio". Przyznajcie nie ma nic lepszego niż dwóch muzyków uciekająca przed mafią w damskim przebraniu zaafirmowana uczuciem do słodziutkiej Polki i podstarzałego milionera. No cóż: "Nobody's perfect". [J]
8.Elvis , dir. John Carpenter
I jeszcze raz w klimatach muzycznych. Wprawdzie film Carpentera nie jest żadnym doniosłym osiągnięciem światowej kinematografii, ale jako "po Bożemu" zrealizowany biopic sprawdza się bez większych zarzutów. Gwoli ścisłości, trzeba zaznaczyć, że mamy tutaj do czynienia z produkcją telewizyjną, a standardy takowych z końca lat 70. nie były zbyt wysokie. Król był przecie jednak tylko jeden, a lepszej fabularnej biografii Elvisa od tej nie znajdziecie. Poza tym, to rzadka okazja, aby sprawdzić, jak twórca "Halloween" sprawdza się za kamerą w "obyczaju". No i początek jakże owocnej współpracy między mistrzem kina grozy, a Kurtem Russelem. [C]
Nasza uniżona narratorka trafiła ostatnio na genialny film z fabułą jednocześnie budującą jak i robiącą małe kulki z programów rozrywkowych: oto koala Buster Moon w celu ratowania swojego teatru organizuje fałszywy konkurs piosenki. W składzie: mysz o głosie Franka Sinatry o megalomańskim usposobieniu, sekretarka kameleon z chorobą Alzheimera, nieśmiała słonica, zdolny Goryl (brawo Taron Egerton) i jeżozwierz-punkówka. Wyjemy jak chcemy. Czy aby na pewno tylko dla najmłodszych? Jesteśmy tylko pewni, że ta pełna muzyki wariacja jest jak najbardziej krzepiąca? [J]
10. Tommy, dir. Ken Russel
Ken Russel zatryumfował dwukrotnie na naszych listach halloweenowych. Nie zostajemy wobec niego bierni pod koniec roku. Stawiamy na "Tommy'ego". Głuchy, niemy, ślepy. Ale za to jak gra w pinballa! Panie i panowie, oto Tommy. Wprawdzie chłopak nie posłucha sobie wybornej rock-opery nazwanej na jego cześć, ale za to my, widzowie, możemy obcować z jednym z najbardziej odjechanych filmów w dziejach kina. Odpowiedzialny za ten musicalowo-psychodeliczny rozgardiasz jest nie kto inny, jak Ken Russell. A to już wystarczy za rekomendację w zupełności. Faza na trzeźwo, można zaoszczędzić na dragach. [C. i J.]
Ken Russel zatryumfował dwukrotnie na naszych listach halloweenowych. Nie zostajemy wobec niego bierni pod koniec roku. Stawiamy na "Tommy'ego". Głuchy, niemy, ślepy. Ale za to jak gra w pinballa! Panie i panowie, oto Tommy. Wprawdzie chłopak nie posłucha sobie wybornej rock-opery nazwanej na jego cześć, ale za to my, widzowie, możemy obcować z jednym z najbardziej odjechanych filmów w dziejach kina. Odpowiedzialny za ten musicalowo-psychodeliczny rozgardiasz jest nie kto inny, jak Ken Russell. A to już wystarczy za rekomendację w zupełności. Faza na trzeźwo, można zaoszczędzić na dragach. [C. i J.]
11. Nie drażnijcie komara, dir. Lina Wertmuller
Postanowiliście spędzić Sylwestra z drugą połówką? Być może jedno z Was jest zorganizowane
i względnie trzeźwe w emocjach a drugie miewa swoje wybuchy twórcze i charakterologiczne spowodowane wrodzoną dzikością serca. No to bingo. Jakie szczęście, że mamy odpowiednio Giancarlo Gianniniego oraz Ritę Pavonę połączonych przez genialną Linę Wertmuller. Możecie być spokojni - fajerwerki są gwarantowane. O wasze związki też nie musicie się martwić. Pamiętajcie, że szpilki wbite przez Moskitkę i tak bolą mniej niż po ukłuciu szerszenia udającego pszczołę (przynajmniej tak zakłada pewne włoskie porzekadło). [J]
12. Blue Sunshine , dir. Jeff Lieberman
Najbardziej ekscentryczna spośród wybranych przeze mnie propozycji. Rozwijający się niczym najlepszej próby poloitical fiction dreszczowiec, w którym główne skrzypce gra... LSD. Mówiąc krótko: grupka ludzi, która swego czasu eksperymentowała z psychodelikami, lata później doświadcza przykrych - i morderczych - flashbacków. Zapomniany horror, który spokojnie można nazwać perłą czekającą na oddanie jej pełnych honorów. [C]
Chyba nie myśleliście, że największy bard XX wieku i zeszłoroczny Noblista nie potrafi zorganizować wyśmienitej zabawy? Oczywiście, że może i wielu przedstawicieli współczesnej muzyki rozrywkowej może mu buty czyścić. Rzecz jasna jako król ceremonii ma swoją oddaną trupę najlepszych z z najlepszych. Wybieramy to jako inspirację i z nieprzemijającego uwielbienia do Bobby'ego Dylana. Niech ten pociąg gna w dziką nieskończoność. [J]
14. Brat słońce, siostra księżyc, dir. Franco Zeffirelli
Pomoc przybywa. Są wśród nas tacy, którzy Sylwestra nie znoszą. I my to doskonale rozumiemy.
W ramach zbalowanego zadość uczynienia konsternację mijającego roku łączymy poezję śpiewaną, dzieci kwiaty i moc miłości, która daje nam swoiste sacrum profanum pod postacią lirycznego dzieła Zeffirellego. "Brat słońce, siostra księżyc" to opowieść o początkach działalności świętego Franciszka. Moc tego filmu skupia się w jego delikatności i wiosennej rytmiczności. Pozwala to uwolnić się od zmartwień. Wierzymy, że metody zen mogą zdziałać wiele pozytywnego, zwłaszcza jeśli otaczają je ballady Donovana. [J]
15. Jubileusz, dir. Derek Jarman
2017 - to rok czterdziestolecia punku. Lepiej być nie mogło. Czterdzieści lat temu światło dzienne ujżały arcydzieła "Nevermind The Bollocks" Pistolsów czy debiutanckie wydawnictwo The Clash. Mamy niepohamowaną ochotę rzucić się na punkowe podsumowanie mijającego czasu, dlatego wybieramy "Jubileusz" Dereka Jarmana. Czego tu nie ma: młodociane irokezy, Brian Eno, Adam And The Ants, żyletki, agrafki, Szekspir, no i Królowa, bo w coś wierzyć trzeba, a nie ma to jak porządne "God Save The Queen".[J]
16. Jazzin' For Blue Jean, dir. Julian Temple
"Jazzin' For Blue Jean" mistrza długich ujęć Temple i ejtisowych teledysków, powinno mówić samo za siebie, a przynajmniej tętnić Davidem Bowiem na długość i na szerokość. Zapewniamy, że ten króciutki materiał promocyjny singla "Blue Jean" z elektryzującej płyty "Tonight" rozanieli wszystkich, zachęci do tańca i zapewni gorący materiał do wspominania. Nie oszukujmy się - David Bowie potrafi zapewnić absolutnie wszystko. [J]
17. Twin Peaks, dir. David Lynch i inni.
Nie ulega wątpliwości, że rok 2017 w dużej mierze należał do Davida Lyncha. Nowa, trzecia seria "Twin Peaks" była jednym z najczęściej komentowanych wydarzeń ekspansywnie rozwijającej się telewizji. Niech się schowa Netflix ze swoimi tworami - pan Lynch jeszcze raz udowodnił, że pod względem nieskrępowanej wyobraźni, nie ma sobie równych. Może warto więc wrócić do dwóch pierwszych, nieco bardziej sielskich, sezonów kultowego cyklu? Ja tam z agentem Cooperem mógłbym popijać kawę co roku w sezonie zimowym. [C]
18. Rolling Stones: Ole, Ole, Ole, dir. Paul Dugdale
Ostatnia pozycja figuruje tu jako wspomnienie z lata 2017 roku. Konkretnie sceneria wyglądała następująco: ciepły sierpniowy wieczór, kilka migocących gwiazd na niebie, rynek w Kazimierzu Dolnym, festiwal filmowy Dwa Brzegi i oni - jak żywi - Rolling Stones. Bezcenny jest uśmiech Keitha Richardsa, talent plastyczny Ronniego Woodsa i zaskakująca werwa Micka Jaggera. Końcowe "Gimmie Shelter" sprawiło, że wszyscy poczuli się jak na prawdziwym koncercie wybitnego zespołu, dostarczyło odpowiedni tantryzm i psychodelik i zagwarantowało niezapomniane uczucia.
Z całego serca i z energią "Ole, Ole, Ole" - warto! [J]
Komentarze
Prześlij komentarz