Audycja Opisana 12.01

Long Time No See.. długo nie rozczytywana uniżona narratorka powraca, chyba (przynajmniej pełna nadziei) w zdwojonym wigorze literackim, by dalej prowokować do uzależnień muzycznych i mieszać doppelgangerem krytycznofilmowym. O ile ten drugi ma szanse w ogóle się nie pojawić, gdy za mną "Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi" i "Król Rozrywki" a przede mną "Tamte dni, tamte noce" oraz "Lady Bird". Sfera oscarowa zapowiada się lepiej niż w roku ubiegłym. W między czasie muzycznie: koncert Depeche Mode w moim mieście (za miesiąc),  dwa lata bez Davida Bowiego, nowy Jack White, a dziś urodziny Blixy Bargelda. Muszę wiele kwestii poruszyć na In My Secret Room, np. opowiedzieć wzruszającą historię mojej nowej pasji jaką jest Diablo III. To prawdopodobnie pierwsza gra, która pojawia się na kompletnie sfilmowanym dotąd blogu, pierwsza która wywarła u mnie drgawki zachwytu na całym ciele etc. W swoim czasie dojdę do finalnego etapu Diablo wraz z moją zabójczą Nekromantką. 

Tymczasem rozpłynę się w ckliwych słowach nad dzisiejszym patronem Audycji Opisanej, tj. Blixy Bargelda a właściwie Christiana Emmericha. Muszę przyznać, że gdy w październiku zaczęłam z nim swoją muzyczno-romantyczną znajomość napisałam, że znamy się od wieków. Jego muzyka: solo, z The Bad Seeds czy industrialnym waleniem młotami w piłę tarczową w EN odpowiada mi ideologicznie i melodycznie. Nastraja mnie na przemian w rytmie szalonej chęci rozwalenia czegoś, z manifestacją polityczną oraz wewnętrzną potrzebą wyrażenia uczuć w odpowiedni punkowy sposób. Nie wspomnę jak wielkim ratunkiem jest dla mnie Blixa w nauce niemieckiego. Wiadomo - język to przepiękny i w pewnym sensie bliski memu sercu, ale jakże uprzykrzająca byłby sama nauka tabelaryczna bez chwytliwości "Yu Futter Mein Ego" czy "Stella Maris". Cóż obcowanie z Bargeldem to podróż na księżyc bez powrotu:

Tak brzmiał Blixa solo. W następnym utworze usłyszelibyście go wraz z Nickiem Cavem w utworze "The Carny". Usłyszałam ostatnio: "Co to za psychodeliczna muzyka". Nie mogę zaprzeczyć. Innym razem kawałek ten przyrównano do muzyki z Twin Peaks. To chyba też nie jest mylna diagnoza. Dla mnie i tak zawsze kojarzyć się będzie z "Niebem nad Berlinem" Wima Wendersa.
A to już nowy Jack White. Bez zastanowienia wyznam, że zakochałam się bez opamiętania. Nakreśliłam sobie muzyczną podróż ostatniego tygodnia poprzez The White Stirpes i ich magnetyczne wykonanie "Jolene", przez White akustycznego po jego nadchodzące wydawnictwo. Sam przyznaje, że będzie to treść co najmniej dziwna i dla wielu fanów może okazać się wielkim zaskoczeniem. Osobiście fruwam w skowronkach po wysłuchaniu trzech premierowym utworów. White już przyrównuje siebie do jacksonowskiej skali a ja nie mogę doczekać się na więcej 'gitary stomatologicznej'.
Już tylko miesiąc został do koncertu Depeche Mode w Łodzi. Przyznam mimochodem, że byłby to najgenialniejszy prezent po sesji, choć płyta "Spirit" jest niezachwycająca. Być może czytają mnie w tym momencie jacyś uprzejmi sponsorzy. Po dwóch latach przerwy od intensywnego depeszowania powtarzam sobie drobnymi kroczkami ich zawiłą dyskografię. Nie powstrzymuję się od autopsyjnego rozmiłowania w "A Question Of Lust". To poem nadal bardzo bliski memu sercu. Zresztą - posłuchajcie sami  dlaczego:
Kontynuując myśl "A Question Of Lust" nie bez nawiązania wybieram rzewne nagranie Dave'a Gahana "Stay". Piosenka godna króla z niebagatelnymi linijkami: "Możesz odejść jutro/ lecz zostań ze mną dzisiaj/ Zostań ze mną na zawsze". 
Nie mogłam pominąć Davida Bowiego w pierwszej Audycji Opisanej 2018 roku. Nie wierzę, że to już dwa lata od śmierci Ziggy'ego Stardusta. Pamiętam jak dziś ten naprawdę przykry dla wielu z nas wyznawców bowizmu moment. "It's Been To long", lecz jeśli nasz kosmita żyje teraz gdzieś w odmętach kosmosu lub gdzieś bliżej, np. na Marsie stawiam na "Loving The Alien" z płyty "Tonight".
Zapominam się. To tak jakbym zapomniała, że mam bloga i komplet satysfakcjonujących artykułów do  napisania. Co za tym idzie nie zdążyłam jeszcze wyrazić swojego zachwytu nad powrotem do mojego ukochanego kawałka The Mission "Butterfly On A Wheel". Absolutne arcydzieło przyprawiające mnie o krokodyle łzy.
Na zakończenie - powrót do Blixy. Wbrew pozorom nie będzie to jednak "Totalne zaćmienie słońca", raczej jego odrodzenie. Nie martwcie posuchą artykułów na blogu. Wracam w 2018 ze zdwojoną siłą twórczą i jeszcze większym apetytem na sukces. W końcu: jest tyle wydawnictw, których jeszcze nie zrecenzowałam, tyle nieobejrzanych filmów i jeszcze więcej niezapełnionych stronic.
Tschuss!

Komentarze