Ryk Rekina. 12 najgorszych sequeli horrorów w dziejach
Ho!Ho!Ho! Nadchodzą przedświąteczne dobra i niespodzianki. Zarazem dynamiczny powrót najlepszego strasznego cyklu. Bożonarodzeniowe "Na fali z horrorami" zaistnieje w formie dwóch rankingów - najlepszych sequeli horrorów (przygotowanej przeze mnie, którą znajdziecie na blogu Caliguli - La Fin Absolue du Monde) oraz najgorszych kontynuacji filmów grozy. Tą drugą listę stworzył dla Was właśnie Caligula i możecie ją przeczytać tutaj. Muszę przyznać, że Caligula wybrał prawdziwe "straszne" perełki (czy też filmowe potworki?). Z jego zestawienia znam tylko trzy pozycje. Niemniej dobór najgorszych filmowych sequeli wypada zaskakująco. Dodam jeszcze złośliwość z dnia powszedniego - Bogiem a prawdą nic nie może być równie przerażające i godne pożałowania jak pewna aktorka- celebrytka dukająca definicję "czym jest gore" w oczekiwaniu na tzw. pierwszy polski horror. O zgrozo.
Mam nadzieję, że prezent w postaci rankingów przygotowanych przeze mnie i Caligulę będzie Wam się podobał. Życzymy Wam wesołych świąt, filmowego relaksu podczas tych kilku dni przerwy i wszystkiego dobrego w nadchodzącym Nowym Roku.
12. Hellraiser: Revelations (2011) dir. Victor Garcia
W zasadzie mógłbym w tym miejscu umieścić dowolną inną
kontynuację filmu Clive’a Barkera, począwszy od części V wzwyż (tudzież w
drodze na dno...). Wybrałem jednak pierwszą odsłonę, w której nie wystąpił Doug
Bradley. Legendarny odtwórca roli Pinheada miał zresztą konkretny powód, aby
propozycję odrzucić: ludzie z Dimension Films nawet nie starali się kryć z tym,
że scenariusz dziewiątej części powstał naprędce, po to jedynie, aby wytwórnia
nie utraciła praw do franczyzy. Na stanowisku głównego Cenobita zastąpił
Bradleya niejaki Stephan Smith Collins, który ewidentnie napina się jak może,
by dorównać charyzmie słynnego poprzednika, ale... delikatnie ujmując – nie
wychodzi mu to. Sam film zaś jest tanim wyrobem z prefabrykantów, pozbawionym
napięcia, pomysłu, wizji, wyczucia, czegokolwiek co pozwalałoby napisać o nim
choćby jedno przychylne słowo. Jak to ująłem przed laty na jednym z portali
filmowych: jęk agonalny serii. Zdanie podtrzymuję.
11. Silent Night, Deadly Night Part 2 (1987) dir. Lee Harry
Wyjątkowo marny sequel świątecznego slashera. Zacznijmy może
od tego, że mniej więcej 1/3 całego filmu to retrospekcje zlepione z urywków
pierwszej części. Główny bohater, brat psychopatycznego mordercy w stroju Świętego
Mikołaja, opowiada w psychiatryku o koszmarnej świątecznej masakrze. Po tym zbytecznym,
przydługim wstępie następuje akcja właściwa. A konkretnie: popis koszmarnego
rzemiosła aktorskiego, cienkich jak gwiazdkowe przeboje efektów i reżyserskiej
nieudolności. Plus jest taki, że rzecz może sprawdzać się jako rodzaj gulity
pleasure – pod warunkiem że przetrawimy wpierw recyklingowy początek. Scena, w
której grający głównie brwiami Eric Freeman wykrzykuje „Garbage Day!”, stała
się swego czasu internetowym hitem. Jeśli do tej pory nie widzieliście, to
sprawdźcie koniecznie.
10. Boogeyman II (1983) dir. Ulli Lommel
Podobny przypadek jak powyżej. Nakręcona na siłę kontynuacja
niskobudżetowego horroru, która – w zależności od tego, po jaką wersję
sięgniemy – składa się od 40 do 90% (!!!) procent z materiału „ukradzionego” z
pierwowzoru. Reszta to popis złego aktorstwa i mdłej reżyserii. „Boogeyman II”
słusznie uznawany jest za jeden z najgorszych sequeli w historii, ale przekonać
się mogą o tym jedynie nieliczni śmiałkowie, którym starczy odwagi, by
przebrnąć przez to morze nudy. Co do samego twórcy: Ulli Lommel nigdy nie
zyskał sobie takiej „renomy” jak jego młodszy krajan, Uwe Boll. Całkiem
niesłusznie. Przy Lommelu Boll jawi się wręcz jako mistrz kina awangardowego.
9. Halloween: Resurrection (2002) dir. Rick Rosenthal
Seria o Michaelu Myersie wkracza w XXI wiek. W najgorszym
możliwym stylu. Już początek, w którym dowiadujemy się, jak morderca w
charakterystycznej białej masce przeżył finał „H20”, a następnie jesteśmy
świadkami uśmiercenia Laurie Strode (Jamie Lee Curtis najwyraźniej słusznie
uznała, że czas kończyć swoją przygodę z franczyzą) jest iście kuriozalny.
Potem jest już tylko gorzej. Aby wpasować się w trendy upiornej dekady, twórcy
osadzili akcję w domu Myersów, gdzie realizowany ma być internetowy reality
show. Jak nietrudno się domyślić, Mickey jest na miejscu i będzie strzegł
domowych pieleszy za wszelką cenę. Efektem wydumanej wizji scenarzystów jest
pozbawiona polotu, żenująca kontynuacja, po której jedynym rozsądnym
posunięciem wydawało się nakręcenie remake’u oryginalnej wersji Johna
Carpentera. Nieśmieszne gagi, nieciekawe postaci, dialogi pisane na kolanie czy
wreszcie raper Busta Rhymes, któremu wydaje się, że jest karateką – to naprawdę
zły, nieudolnie nakręcony film. Co ciekawe, do ostatecznego (przynajmniej tak
wydawało się wówczas) zgonu jednej z najsłynniejszych serii kina grozy
przyczynił się nie kto inny, jak Rick Rosenthal, twórca który ma na koncie
świetną część drugą cyklu. Tutaj skończyło się tylko wstydem.
8. American Psycho II: All American Girl (2002) dir. Morgan J. Freeman
Sytuacja z cyklu: weźmy poplamiony kawą, zakurzony scenariusz,
który od dekady leżał nietknięty na biurku jakiegoś vice i podepnijmy go pod
znaną franczyzę, by nakosić trochę kasy. Skrypt pod tytułem „The Girl Who
Wouldn't Die” początkowo nie był w żaden sposób powiązany z głośnym obrazem
Mary Harron z Christianem Bale’m w roli głównej. Producenci zdecydowali jednak,
że niskim kosztem można co nieco jeszcze wycisnąć z tematu. Film Freemana to
tani szmelc z półki direct-to-video, od którego z dala powinien trzymać się
każdy, kto ceni sobie zarówno słynną książkę Breat Eastona Ellisa, jak i jej
filmową adaptację. „All American Girl” polecić można chyba jedynie najbardziej
zagorzałym (i odpornym na nudę) miłośnikom urody (talentu?) Mili Kunis, która
gra tutaj główną rolę. Jest też druga ewentualność: die-hard fani Williama
Shatnera, który wciela się w postać uczelnianego profesora. Tak czy siak:
trzeba być naprawdę zdeterminowanym, aby wysiedzieć te półtorej godziny przed
ekranem.
7. Scanners III: The Takeover (1991) dir. Christian Duguay
Jeden z dwóch poronionych sequel do klasycznego dzieła
Cronenberga. Oba wyreżyserowane zostały przez Christiana Duguaya, specjalistę
od B-klasowej tandety made in Canada. O ile jednak część druga, opatrzona
podtytułem „The New Order” jako tako nadawała się jeszcze do oglądania jako
przykład VHS-owego szaleństwa, tak jej następczyni to już czystej wody
niezamierzona parodia. Duguay, który usilnie lansuje tutaj na pierwszym planie
swoją ówczesną małżonkę, niejaką Lilianę Głąbczyńską vel Komorowską, dobrał
pozostałych odtwórców pod kątem podobnego poziomu „sztuki aktorskiej”. W
efekcie każda scena, w której tytułowi „skanerzy” wykorzystują swe moce, wygląda
jak sfilmowana próba wypróżnienia przez osoby cierpiące na chroniczne zatwardzenie.
Gdy dodać do tego, że zarówno scenariusz, jak i dialogi są wprost koszmarne,
wychodzi z tego całkiem pocieszna komedia.
6. Jason Goes to Hell: The Final Friday (1993) dir. Adam Marcus
Piątek 13. bez Jasona? OK,
w sumie mieliśmy to już w częściach pierwszej i piątej. Dziewiąta
odsłona cyklu to już jednak ostatnie tchnienia franczyzy – przekombinowany,
niepotrzebny sequel, który powstać mógł jedynie w pochrzanionych latach 90.
Technicznie rzecz biorąc, Jason jest tu obecny przez cały czas, nie jako
zamaskowana maszyna do zabijania jednak, a jako... rodzaj pasożyta, który
zmieniając nosicieli, jednocześnie kontynuuje swą krwawą eskapadę. Słabe? Nawet
bardzo. Uleciał gdzieś cały urok cyklu, pojawiło się widoczne zmęczenie tematu,
który następnie dorżnięto, wysyłając zamaskowanego rzeźnika w kosmos.
5. Leprechaun in the Hood (2000) dir. Rob Spera
Warwick Davis powraca po raz piąty jako złośliwy, morderczy
skrzat. Po tym, jak wysłano go w kosmos (tak, tak, każdego w końcu czeka ten
los...), mogłoby się wydawać, że tej posiadającej swoich zagorzałych fanów
serii skutecznie ukręcono łeb. Jak się jednak okazuje, hollywoodzcy producenci
nie znają słowa „przesada”, toteż tym razem kazali bratać się tytułowemu
bohaterowi z hiphopowcami. Efekt jest równie ekscytujący i zabawny, jak
słuchanie przez półtorej godziny gangsta rapu z założonym na szyję plastikowym
łańcuchem w złotym kolorze. Słowem: zryta bania i niestrawność gwarantowane.
4. Troll 2 (1990) dir. Claudio Fragasso
Film-legenda. Całkiem słusznie uznawany za jeden z
najgorszych obrazów w dziejach. A zarazem jedyny w zasadzie przypadek na tej
liście, gdzie z czystym sercem mogę polecić seans dosłownie każdego, wiedząc
przy tym, że gwarantowana jest przednia zabawa. „Troll 2” to „przyszywana”
kontynuacja horroru fantasy Johna Carla Buechlera z 1986 roku. Dzieło Fragasso
nie ma nic wspólnego z fabułą swojego „poprzednika”, toteż spokojnie można
oglądać je jako samodzielną historię. Nie zamierzam rozpisywać się na temat
fenomenu tej produkcji, bo o jej kultowym statusie słyszał chyba każdy kinoman.
Kto nie widział – niech czym prędzej nadrobi. „Troll 2” to ni mniej, ni więcej,
jak idealna ilustracja terminu so-bad-it’s-good.
3. Matka łez (2007) dir. Dario Argento
Dobra rada: jeśli od dłuższego czasu nie masz weny, to w
żadnym wypadku nie zabieraj się za kontynuację swojego hitu. Maestro Argento
najwyraźniej nie znał tej złotej zasady i po ponad ćwierćwieczu postanowił
domknąć trylogię „Trzech Matek”, rozpoczętą słynną „Suspirią” (1977), a kontynuowaną
w „Inferno” (1980). Efektem jego wysiłków jest nieciekawy półprodukt, w którym
zabrakło nie tylko mocnego scenariusza, dobrego aktorstwa i klimatu, ale przede
wszystkim – serca. O „Mother of Tears” można w najlepszym przypadku napisać
tyle dobrego, że sporo w nim gore. Słaba pociecha, zważywszy że jest to
ostatnie słowo w temacie, który przez dekady fascynował kolejne pokolenia
miłośników dorobku Włocha.
2. Xtro II: The Second Encounter (1990) dir. Harry Bromley Davenport
Kontynuacja kultowego w pewnych kręgach horroru
science-fiction. Niestety, pomimo że za kamerą stanął twórca oryginału, z
klimatu i wyjątkowości tamtego nie ostało się nic. „Xtro II: The Second
Encounter” to ni mniej, ni więcej, jak tania zżyna z „Obcych” Jamesa Camerona,
B-klasowy skok na kasę. Film ten wprawdzie rozpalał wyobraźnię małoletnich
odbiorców w epoce VHS, dzisiaj jednak prezentuje się naprawdę słabo. Podobnie
zresztą jak jego następca, nakręcone pięć lat później „Watch the Skies”, gdzie
z kolei na warsztat wzięto „Predatora”. Lepiej zapomnieć o tych popłuczynach i
wracać do pierwszego „Xtro”, który pomimo upływu czasu wciąż pozostaje
unikatowym, obskurnym doznaniem.
1. 1. Jaws:
The Revenge (1987) dir. Joseph Sargent
Co, jak co, ale akurat czwartej części „Szczęk” w podobnym
zestawieniu zabraknąć nie mogło. Niektórzy zżymali się na „trójkę” w 3-D i
obecne tam absurdy, nic jednak nie przebije dzieła Josepha Sargenta. Począwszy
od założenia fabularnego (rekin ludojad ściga wdowę po szeryfie Brody’m poprzez
morza i oceany, aby mścić się na niej i jej rodzinie niczym jakiś Mike Myers),
a na ryczącym żarłaczu (!!!) kończąc, „Revenge” to konkretna „jazda po
bandzie”. Wcielający się w jedną z głównych postaci Michael Caine sam przyznał
po latach, iż zagrał w filmie tylko i wyłącznie dla pieniędzy oraz możliwości
spędzenia kilku tygodni na planie na Bahamach. I to widać: aktorzy sprawiają
wrażenie zażenowanych swoją obecnością przed kamerą. Zażenowany (czy też może
raczej: skonfundowany) może poczuć się również widz, ale przy odpowiednim
nastawieniu rzecz może okazać się naprawdę niezłą komedią.
Komentarze
Prześlij komentarz