Łaskawe ("Konformista" B.Bertolucci, 1970)



Dziś wywiązuję się z dwóch abstynencji. Po pierwsze - dawno mnie tutaj nie było. Nie ukrywam, że stęskniłam się w rozpisywaniu się w kinowych zawiłościach. Po drugie - przyznaję się po raz pierwszy publicznie, że niemały ze mnie kibic i dzielnie śledzę Mistrzostwa Świata w Rosji. Moja drużyna numer jeden od serca już odpadła; moja nowa ulubiona (zastępcza dla poprzedniej) ma grać dziś, ale są rzeczy ważne i ważniejsze... Gdy pada na tą ważniejszą, racją bytu może stać się tylko dzieło filmowe. O piłce nożnej w blogowym magazynku sportowym już jutro (debiutujące pasmo w te wakacje). Teraz pozwólcie, że oddam się "Konformiście" Bernardo Bertolucciego.

Przed 1970 rokiem Bertolucci znany był jako dziecko ostatniego tchu włoskiego neorealizmu. Przypomnijmy sobie jego wybitny debiut, prawdopodobnie jeden z najlepszych debiutów reżyserskich w historii kina - "Kostuchę", nakręconą na podstawie rewelacyjnego scenariusza Piera Paolo Pasoliniego. Film jest mieszaniną kina społecznego i noir (w szeroko pojętej konwencji italliano, ten sam podmiot lekko przekłada się chociażby na gatunek horroru). Dotyczył sprawy  zabójstwa młodej kobiety, jej tajemniczego pochodzenia i jeszcze dziwniejszych absztyfikantów. Później w filmografii młodego jeszcze Bernardo znajdziemy zmysłową "Lunę" czy arcygenialne "Przed rewolucją". To ostatnie jest wykładane przez Martina Scorsese w popularnym obecnie Master Class. Rzeczywiście: "Przed rewolucją" to arcydzieło. Stworzone z subtelnych sekwencji wieńczących pustkę neorealizmu przez pryzmat ludzi młodych, znudzonych życiem wyrostków, pragnących kochać i być kochanym oraz czegoś co nadałoby sens ich marnemu istnieniu. W formie "Przed rewolucją" przypomina dzieła Hasa czy polskie kino pokroju "Nikt nie woła". 
Jednak nie jest to jeszcze Bertolucci znany na całym świecie. Ten przełom nastąpi dopiero na początku lat 70, kiedy po neorealizmie dochodzi do głosu rozliczenie z latami faszyzmu jako kulturalna spowiedź ludzi wprowadzających tym samym kino włoskie na nowe wyżyny. Dodajmy też, że Michelangelo Antionioni uciekł do Wlk. Brytanii i zajmował się wówczas całkiem inną konsternacją. Co ważniejsze kino włoskie w latach 70. przejmuje nutkę newralgiczności od nowej fali francuskiej; od Godarda i Truffauta. 

"Konformista" jest tworem geniuszu charakterologicznego. Oparty na bezbłędnej powieści Alberto Moravii, idealnie przełożony na język kina. Już po pierwszym seansie z "Konformistą" nazwałam ten film dziełem totalnym - z totalnym scenariuszem i jego odzwierciedleniem w "mowie" Bertolucciego. Coś niesamowitego. 

Gwoli rozwinięcia tego cudu: główny bohater filmu Marcello Clerici zrobi wszystko wspinając się po szczeblach zawodowej kariery. Zrobi wszystko co karzą mu inni, ci wyżej postawieni lub ci mający mu cokolwiek do zaoferowania. Wybiera najbezpieczniejszą drogę rozwoju, a ponieważ mamy lata 30. ubiegłego wieku - stawia na włoski faszyzm. Wygląda na człowieka wyzutego z emocji, jałowego, zimnego, bez energii. Pod grubą skórą jest typem inteligentnym, ciągle myślącym i na pozór wolnym strzelcem. Dla zwycięstwa pozwoli odebrać sobie wolności. Wygląda na jednostkę pełną godności, lecz jest nieszlachetny i do cna pozbawiony honoru - szlachetny człowiek nie jest obojętny, honorowy mężczyzna zaś nie zdradza narzeczonej. Nic dziwnego, że świadome życie Marcella zaczyna się od zabicia dziecka wewnętrznego poprzez upokorzenie i morderstwo, kończąc się na tych samych czynnikach. Tragedią jest tu uczucie beznadziejności. Na tym zresztą oparte jest tło "Konformisty", ponieważ odbija sylwetki tysięcy takich samych, przeciętnych zjadaczy chleba. 
Postacie w filmie są nierozpoznawalnie błędne, może poza żoną Marcella - niewinną, dziecinną, wiecznie pobudzoną szlachciankę; matkę morfinistkę, do której główny bohater jest najbardziej przywiązany; nieszczerą kochankę. Podobnie możemy wychwycić tu zależność między dawnym światem - przepychem dekadenckiej obfitości a skromnością i prostolinijnością wnętrz faszystowskich.

Drugi raz tak pomyślnie skonstruowany upadek człowieka Bertolucci pokaże w oscarowym  "Ostatnim cesarzu", tam jednak upadek był procesem, u Marcella wyborem.
"Konformista" poza geniuszem Bernardo Bertolucciego, jest popisem gry aktorskiej Jean - Louisa Trintignanta, którego boskość podkreślałam już wielokrotnie, ale nie omieszkam zrobić to ponownie. Marcello to typowy charakter w wyborze aktorskim Trintignanta - przebiegły intelektualista, pozorny emocjonalny asceta. Nie zapominajmy o dyrygencie odbioru filmu - Vittorio Stottaro i jego powłóczyste najazdy, żabie skoki, szerokokątne pomieszczenia, wychwytywanie światłocienia w podkreślaniu stanu bohaterów. No i Georges Delerue, który na potrzeby "Konformisty" skomponował złudny i delikatny lejtmotyw. Złudny, gdyż natarczywy.

Anegdotka na koniec: biorąc pod uwagę powyższe zachwyty, aż dziw bierze, że na spotkaniu Godard - Bertolucci, ten pierwszy nic nie powiedział, tylko rzucił karteczkę przed kawę młodszego kolegi z napisem: "Większego syfu nakręcić nie mogłeś".
Cóż, Jean - Luc Godard, mistrz sztuki dla sztuki, nie wyrocznia.

Komentarze

Popularne posty