Godzina z płytą... - Rozwarta paszcza lwiego punka - "Pink Flag", Wire (1977)

Słowo 'right' w ustach żywiołowej subkultury lat 70. brzmi tak naturalnie, iż nie można oprzeć się wrażeniu, że tamto zbuntowane pokolenie narodziło się dla innej rzeczywistości. W imię takiego szaleństwa, przekorności i determinacji - 'punk's not dead'. Innymi słowy debiutancki album Wire "Pink Flag" nie zestarzał się ani odrobinkę. Wyznaczył w 1977 inny wymiar. W pewnym  sensie jest bardziej treściwy od "Nevermind The Bollocks" Pistolsów czy pierwszej płyty Clashów. O ile dwie ostatnie grupy są bardzo biegunowe, Wire leży gdzieś po środku i może dumnie zadrzeć kopyta: "zmieniliśmy historię, oddaliśmy głos pokoleniu, choć nikt o nas nie pamięta". 
Nieco ponad trzydzieści minut: dwadzieścia jeden wyboistych kawałków - od pół minuty do trzech i pół. Wyśpiewane i rozegrane z determinacją i wiarą. Trudno nie pozwolić emocjom na górowaniu w chwili turbulencji jakie wprowadza utwór tytułowy, z szybkim wejściem i monochromatycznym wirażem gitary pod koniec. Owszem wiele linii melodycznych jest do siebie podobnych. Jednak nie o różnorodność tu chodzi a zdefiniowanie idei na podstawie paradoksu punku i buntu. Wire, przede wszystkim frontman zespołu Colin Newman, daje upust nieokiełznanym żywiołom. Reprezentuje wartości bliskie młodym  w emocjonalnych rozjazdach. W formie muzycznej zajmuje złote miejsce w kompendium: punk przed punkiem, szybkość i dynamizm, pierwszy instrumentalny utwór punkowy "The Commercial". Później Colin Newman nagra genialny post punkowy album "Commercial Suicide". Być może warto poszukać tu analogii, ale solowe dokonania tego sympatycznego Anglika to już inna wrażliwość, niż wykrzykiwanie anarchistycznych haseł.
Wbrew pozorom "Pink Flag" zostało przyjęte przez krytyków z otwartymi ramionami. Co innego z półką komercyjną - tu debiutancki album Wire odniósł mały sukces. Szkoda, gdyż zasługuje na znacznie większe uznanie odbiorców. "Pink Flag" bowiem to zbiór surowych rytmów i agresywnych momentów. Dla przeciętnego słuchacza będzie to muzyka niespójna i niezrozumiała, mimo wszystko należy się nią delektować: jej dzikością i wspomnianą przekornością. Dopiero wtedy, na podstawie własnych przeżyć, można bez problemu ustalić jakim "Pink Flag" jest arcydziełem.


Komentarze

  1. Starą muzykę można bezapelacyjnie nazwać arcydziełem - nawet, jeśli ma być to stary pop, rock, punk czy blues. Nadaje niesamowitego, tego jedynego klimatu i pozwala marzyć. Nie spotkałam się z nazwą zespołu ani z tą płytą wcześniej, lecz wierzę, że jest taka, jak ją opisujesz. Każdy ma różne miłości <3
    Najlepsze jest to, że każdy kawałek kształtuje w nas nową historię :*
    Pozdrawiam bardzo serdecznie, do napisania w kolejnym komentarzu!
    Emma ♥

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty