Bezsenne kino: Ta historia nie ma końca


Jugosłowiańskie kino było niegdyś nie do prześcignięcia w skali samorozumienia dla groteski, makabreski i autorefleksji nad człowieczeństwem. Kombinacje i różnorodne miksy gatunkowe nie przeszkadzały ówczesnym twórcom w tworzeniu naturalnego spoiwa między gorzką rzeczywistością a specyficznym jugosłowiańskim humorem. Poezja dla oczu i uszu dla nieco mniej przewrażliwionych. 

"Beczka prochu" z 1998 Gorana Paskaljevica to film sumienie. Znamienna jest już scena otwarcia - autoironia twórcy względem odbiorcy, a chyba przede wszystkim ludzi dobrze znających tamtejszą rzeczywistość. Coś na kształt filmów Bareji.
Paskaljevic nie boi się mankamentów, wyszydzeń i względnego zdystansowania. Opisuje niby prostą społeczność, którą zamyka w fantazyjnej klamrze. Niektórym wyda się ona nieznośna, w końcu specyfika jugosłowiańskiego humoru polega nieco na zdenerwowaniu widza. "Beczka prochu" nie jest jednak arogancka. Potrafi pokazać tę lepszą naturę człowieka: wrażliwego, myślącego, empatycznego. Pozornie czarna komedia, właściwie wielki dramat w duchu narodowościowym.
A ja raz jeszcze się przekonałam, że mam słabość do jugosłowiańskiego kina.

Komentarze