Tak się nie robi, Ari Aster - recenzja filmu "Hereditary" (2018)
Zdecydowanie trudno mi wierzyć w kolejne androny typu: "oto najlepszy horror ostatniego dziesięciolecia", "najstraszniejszy film od czasu Egzorcysty" etc. Co chwila do kin trafia podobna produkcja. Co chwila okazuje się, że był to film anagramowy - stworzony na zasadzie utrwalonego schematu. Różnice stanowiła świetna "Czarownica. Baśń ludowa z Nowej Anglii" Roberta Eggersa. W przypadku "Hereditary" zdecydowanie wolałabym, by reżyser Ari Aster pozostał przy dramacie psychologicznym. Groza dodaje jego debiutanckiemu dziełu smaczku, ale przez to przewidywalności i nieznośnej kakofonii, ponieważ zagranej na najwyższym C. I tak cały seans.
Zacznijmy od konkretów. Seniorka rodu Grahamów umiera. Jej córka Annie (rewelacyjna Toni Collette) wydaje się odetchnąć z ulgą po śmierci matki. Podobnie jej mąż o stoickim usposobieniu, syn Peter typowy nastolatek (także świetny Alex Wolff). Jedynie córka o męsko brzmiącym imieniu Charlie jest przejęta odejściem babci. Dalej fabuła mogłaby wydać się prosta jak na schematyczny film grozy przystało - w życiu Grahamów dziać zaczynają się makabryczne rzeczy. Ale fabuła wydaje się taka tylko powierzchownie i urasta by do rangi szekspirowskiego starcia lub prezentowanych pokrótce w "Hereditary" greckich tragedii o rodzinnym fatum i nieuchronnych katastrofach. To co w "Hereditary" przeraża najbardziej to potworny rozpad rodziny.
Aster burzy poczucie bezpieczeństwa. Niszczy swoich bohaterów, którzy i tak zmierzają do autodestrukcji. Być może nad młodszym pokoleniem czuwa duch babki. Ale nie, przecież to nie dzieło o duchach. Bardziej propozycja pokrewna do "Dziecka Rosemary". Duchy mogą nie być prawdziwe, ludzka psychoza jak najbardziej.
"Hereditary" jest nieprzyjemne i aroganckie. Finał zmierza w kierunku kina satanistycznego, co wydaje się upadlające, zwłaszcza jeżeli zasymilujemy się Peterem - największą ofiarą dramatu. Na gruncie horroru reżyser przedstawił kwestię sekty, w tym przypadku wyznawców demona Pajmona. Rozkładając zamysł Astera na czynniki pierwsze otrzymujemy ciekawe puzzle. Warto je sobie poskładać, by dostrzec pomysłowość twórcy, jego dojrzałość. Każdy ruch, element, poszczególne zdania osiągają kulminacyjny finał. Aster genialnie buduje atmosferę, zmienia biegi, choć nie wrzuca toru lekkości. I tu pojawia się największy mankament "Herediary" - z filmu nie czerpię się wystarczającej satysfakcji, nie chcę się do niego wracać poprzez traumatyzujące pasmo negatywnych emocji. Dlatego też uważam, że ten pomysł na rasowy horror mógłby się lepiej sprawdzić jako dramat psychologiczny. Ołowiane emocje są w sobie na tyle mocne, że kwestie paranormalne są niepotrzebne, choć mogą zmitologizować "Hereditary".
Warto zwrócić uwagę na wykonanie. Wspomniałam, że wizja Astera przypomina układankę. Na ekranie widać to dzięki wspaniałym zdjęciom Pawła Pogorzelskiego, który zasługuje na docenianie przez kapituły nagród. Mam nadzieję, że stanie się tak dzięki następnej produkcji, którą nakręcił z Asterem. No i oczywiście porywająca Toni Collette, która udowadnia, że jest w stanie zagrać wszystko i umie nie przeszarżować. Partnerujący jej Alex Wolff osiągnął boską sztukę gry oczami. Nomen omen być może rośnie nam aktor zdecydowanie lepszy i godny uwagi w porównaniu do zmanierowanego Chalemeta. Musimy chyba jeszcze poczekać do potraktowania na serio filmów grozy. "Hereditary" gra na poważnie.
MOJA OCENA: 6,5-7/10. Dawno nie miałam takiego problemu z oceną filmu. Nie mogę wybaczyć Asterowi zapędu do traumatyzowania, gry negatywnej. Prawdopodobnie najlepszy debiut ostatnich lat. W kategorii 'horror' nie zapędzałabym się tak daleko. Ten właściwy mistrz grozy jeszcze nie nadszedł, ale prędzej czy później ktoś znów zasiądzie na tronie króla horroru jak niegdyś walczyli o niego Tobe Hooper, John Carpenter czy Wes Craven.
Zacznijmy od konkretów. Seniorka rodu Grahamów umiera. Jej córka Annie (rewelacyjna Toni Collette) wydaje się odetchnąć z ulgą po śmierci matki. Podobnie jej mąż o stoickim usposobieniu, syn Peter typowy nastolatek (także świetny Alex Wolff). Jedynie córka o męsko brzmiącym imieniu Charlie jest przejęta odejściem babci. Dalej fabuła mogłaby wydać się prosta jak na schematyczny film grozy przystało - w życiu Grahamów dziać zaczynają się makabryczne rzeczy. Ale fabuła wydaje się taka tylko powierzchownie i urasta by do rangi szekspirowskiego starcia lub prezentowanych pokrótce w "Hereditary" greckich tragedii o rodzinnym fatum i nieuchronnych katastrofach. To co w "Hereditary" przeraża najbardziej to potworny rozpad rodziny.
Aster burzy poczucie bezpieczeństwa. Niszczy swoich bohaterów, którzy i tak zmierzają do autodestrukcji. Być może nad młodszym pokoleniem czuwa duch babki. Ale nie, przecież to nie dzieło o duchach. Bardziej propozycja pokrewna do "Dziecka Rosemary". Duchy mogą nie być prawdziwe, ludzka psychoza jak najbardziej.
"Hereditary" jest nieprzyjemne i aroganckie. Finał zmierza w kierunku kina satanistycznego, co wydaje się upadlające, zwłaszcza jeżeli zasymilujemy się Peterem - największą ofiarą dramatu. Na gruncie horroru reżyser przedstawił kwestię sekty, w tym przypadku wyznawców demona Pajmona. Rozkładając zamysł Astera na czynniki pierwsze otrzymujemy ciekawe puzzle. Warto je sobie poskładać, by dostrzec pomysłowość twórcy, jego dojrzałość. Każdy ruch, element, poszczególne zdania osiągają kulminacyjny finał. Aster genialnie buduje atmosferę, zmienia biegi, choć nie wrzuca toru lekkości. I tu pojawia się największy mankament "Herediary" - z filmu nie czerpię się wystarczającej satysfakcji, nie chcę się do niego wracać poprzez traumatyzujące pasmo negatywnych emocji. Dlatego też uważam, że ten pomysł na rasowy horror mógłby się lepiej sprawdzić jako dramat psychologiczny. Ołowiane emocje są w sobie na tyle mocne, że kwestie paranormalne są niepotrzebne, choć mogą zmitologizować "Hereditary".
Warto zwrócić uwagę na wykonanie. Wspomniałam, że wizja Astera przypomina układankę. Na ekranie widać to dzięki wspaniałym zdjęciom Pawła Pogorzelskiego, który zasługuje na docenianie przez kapituły nagród. Mam nadzieję, że stanie się tak dzięki następnej produkcji, którą nakręcił z Asterem. No i oczywiście porywająca Toni Collette, która udowadnia, że jest w stanie zagrać wszystko i umie nie przeszarżować. Partnerujący jej Alex Wolff osiągnął boską sztukę gry oczami. Nomen omen być może rośnie nam aktor zdecydowanie lepszy i godny uwagi w porównaniu do zmanierowanego Chalemeta. Musimy chyba jeszcze poczekać do potraktowania na serio filmów grozy. "Hereditary" gra na poważnie.
MOJA OCENA: 6,5-7/10. Dawno nie miałam takiego problemu z oceną filmu. Nie mogę wybaczyć Asterowi zapędu do traumatyzowania, gry negatywnej. Prawdopodobnie najlepszy debiut ostatnich lat. W kategorii 'horror' nie zapędzałabym się tak daleko. Ten właściwy mistrz grozy jeszcze nie nadszedł, ale prędzej czy później ktoś znów zasiądzie na tronie króla horroru jak niegdyś walczyli o niego Tobe Hooper, John Carpenter czy Wes Craven.
Komentarze
Prześlij komentarz