Pod powiększeniem - dokumentalista Werner Herzog

Kategoria mroczności nie istnieje. Pozostaje tylko złudnym przymiotnikiem dla newralgicznych wesołków, którzy nie doceniają piękna ciemniejszej strony. Strach przed tym jest okropny, przecież w głębi duszy każdy ma ciągąty do odczuwania  mroku. Dlatego horror jest tak popularnym gatunkiem, bo wywołuje ciarki i pobudza adrenalinę. Jeśli jednak naturalizm zmieszać z poetyką tworzoną przez harmonię dźwięku i obrazu powstanie coś głębszego, ale jak na współczesne czasy - również niszowego.
Herzog mimo tegorocznego filmu z popularnymi aktorami nadal pozostaje jednostką niszową. Szkoda, gdyż należy mu się prawdziwy kult. Wiąże w sobie wszystkie powyżej wymienione elementy piękniejszego mroku oraz oryginalność i wyjątkowy zmysł obserwatora. Potrafi użyć wielu wyrazistych środków przekazu, które zamyka w ascetycznej formie. Przypominacie sobie rozpoczęcie "Aguirre gniewu bożego"? Monumentalny pejzaż dżungli południowej Ameryki oraz skupienie bohaterów,
w tym siła jednego, poruszonego przez legendę o El Dorado. Oprócz dosłownego ukazania reali konkwistadorów film jest opowieścią
o człowieku pokonanego przez naturę w integracji z rodziną zwierząt, roślin, nieodpowiedniego klimatu...
Kilka dekad później Herzog powtarza pewien schemat w "Grizzly manie". Jako dokument treść jest bardziej oczywisty, tytułowy bohater nadal pozostaje neurotykiem i dziwakiem. Herzog uwielbia potęgować personalną inność. Skupiając się na postaci tworzy wokół niej tło. Przypomina to reżyserki okręg złożony
z wyobraźni i faktów. Historia Timothy'ego Treadwella - dla mnie bohatera
o wielkiej duszy - może wydać się wstrząsająca. Facet
z bogatego domu wybiera życie przyrodniczego pustelnika, bez końca oddając się mniejszym braciom. Moment, gdy znajduje we wnykach przyjaciela lisa, by po chwili zacząć płakać nad zwłokami zwierzęcia jest chwilą ukazania podłości ludzkiej. Nikt nie zasłużył na takie cierpnie, a jeśli nie - natura się na nas zemści - jak w "Aguirre". Jak na ironię w przypadku "Grizzly mana" jest to główny bohater. Zginął śmiercią tragiczną, zagryziony przez niedźwiedzia. Czy ostatecznie poczuł się spełnionym lub co dziwniejsze czy wybaczył mordercom innych zwierząt - pozostaje zagadką, po której pozostała tylko ręka z zegarkiem. Herzog umiejętnie łączy przejawy dobroci jako kontrast do myśliwych oraz piękno natury, która bywa bardzo brutalna. Rządzi się ona jednak niezmienionymi prawami, więc należy ją tolerować. Chciwość i pycha - jakby to ujął Al Pacino w roli najpotężniejszego kusiciela - najgorsze z grzechów.

W bardziej enigmatycznych dziełach z nutą niemieckości oraz gotyku np. "Zagadce Kaspara Hausera" czy "Szklanym sercu" Herzog wyciąga realizm nad złudzenie. Schematy są na pozór proste a scenerie bardziej ascetyczne. Mimo szerszej przejrzystości zawierają dyskomfort zmniejszających się ścian
w miarę narracji. Ma to miejsce np. w "Stroszku" - "There's no more hope" - na pierwszy rzut oka przygnębiające gdy nie sięgnie się po drugie dno: nauki na błędach, poszukiwania tego czegoś co karze nam każdego ranka wstawać z rano, pić kawę i z uśmiechem iść do pracy.
"Wielka ekstaza Snycerza Steinera" kończy się pomyślnej, nawet jeśli Walter Steiner złotego medalu olimpijskiego nie zdobył.
W podobnych opowieściach Herzog odwołuje się do własnych doświadczeń - przed ukończeniem studiów historycznych ciężko pracował. Co ciekawe zapowiadał się na dobrego skoczka narciarskiego. Zrezygnował ze sportu gdy zginął jeden z jego przyjaciół.
Steiner był inny - zdeterminowany. Brał pod uwagę najgorsze z możliwych konsekwencji ale ze spokojem mistrza zen widzimy jak smaruje narty niczym plecy kobiety. Precyzja i nietuzinkowy talent, a przede wszystkim adrenalina jaką daje lot w przestrzeni - ulotne boska podświadomość. Reżyser podkreślił ją melodią Popol Vuh - aż chcę się krzyknąć do Szebalby!

Na dzisiaj to już wszystko z tygodniowej opowieści o księciu mistycyzmu.

Komentarze

Popularne posty