Nieśmiertelny - recenzja filmu "Blade Runner 2049"



Wymiękam na stare lata. Obiecałam sobie nie popełnić kolejnych histerii po kinowym seansie od czasu "Miłości" Hanekego i fontanny łez, którą się wtedy stałam. Nie spodziewałam się, że do tego dojdzie, ale nie zamierzam ukrywać, że nie jestem poruszona. Gdyby nie to nie pisałabym teraz recenzji... co tylko względnie wydaje się oczywiste. Moja pisanina chyba zamieni się w formę żalu i rozpaczania. Mogę przesadzać i w swojej hiperbolizacji będę szczera, tak samo jak do bólu szczery pozostał Denis Villeneuve. Oberwałam dziś srogim obuchem w głowę z  mocą, której się nie spodziewałam. 

Odtwarzanie klasyków zazwyczaj nie należy do najlepszych pomysłów. Legli już podczas tych prób najlepsi. W przypadku tak oryginalnego tworu jakim jest "Łowca Androidów" Ridleya Scotta próba kontynuacji wyszła poza skalę. Forma wyjściowa pozostała niby ta sama: unowocześniona wersja androida (o ludzkiej powierzchowności) likwidującego starsze modele w świecie przyszłości, którego tragizm zbudowały maszynerie i wielkie korporacje. Te drugie potrafią zamienić rzeczywistość w prawdziwe piekło. Narracja stara się przywoływać duch oryginału jak często się da - zabieg nostalgiczny i udany. A gdzieś pomiędzy rozwleczonymi scenami i sennością zaistniał piorun wypalający olbrzymie dziury w sercu. Poszukiwanie człowieczeństwa czy skonfrontowanie się z samym sobą pośród wszystkich everymanów. Wszakże tytułowy bohater zwie się K, z biegiem czasu zdobywa imię Joe, a gdy okaże się, że nie jest tak "wyjątkowy" jak przypuszczał legnie w tej samej beznadziejnej pozie co widz opuszczający salę kinową. Nie ma w tym krzty sarkazmu czy negatywnej nuty. To katharsis, bo tam gdzie oryginał skupił się w meandrach tajemnicy, Villeneuve wszystko wyjaśnia i chyba ten zabieg boli najbardziej, gdyż w gruncie rzeczy pozostawał niespodziewanym. Co więcej: reżyser doskonale zdaje sobie sprawę co odbiorcę zaboli najbardziej. 
Z surowym klimatem i oszczędnością akcji kontrastuje najmocniejszy zapis o dążeniu do człowieczeństwa ostatnich lat. "Bardziej ludzcy niż ludzie" - tylko kto tak naprawdę zdolny jest do prawdziwej empatii. Próba metafizyczna zakończyła się na horrorze humanistycznym.

Denis Villeneuve miał armię pomocników: Ryan Gosling to chłopak dynamit - jest ogniwem i najjaśniejszym punktem filmu. Jego siłę stanowią natomiast kobiety - chwała twórcom za poświęcenie im sporego kalibru mocy po obu stronach barykady: począwszy od słodkiego hologramu Any de Armas, przez nieugiętą Robin Wright i łobuziarę Mackenzie Davis, skończywszy na szalenie niebezpieczniej Sylvii Hoeks. Tło dorównało pierwowzorowi - (żyjemy względnie w lepszych czasach dla scenografów i  ludzi od efektów specjalnych). W temacie wizjonerów nie powinno zabraknąć Hansa Zimmera - jedno słowo: elektryczność.

MOJA OCENA: Mocne 8/10. Opuściłam kino zmaltretowana, dzielnie wróciłam do domu a następnie urządziłam prywatną histerię z zachwytu i przejęcia. Było warto czekać. "Blade Runner 2049" ma moją wysoką rekomendację. 

Komentarze

  1. Po takiej recenzji apetyt mój na film jeszcze bardziej rośnie. Wszak ze mnie nie lada GŁÓDOMÓR.
    Elektryczność!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty