'Town called malice' - recenzja filmu "Dawid i Liza" reż. Frank Perry (1962)


Mam niebywałe szczęście w odnajdywaniu perełek kina z pogranicza socjopatycznych reprezentacji młodych gniewnych abnegatów lub tych bez środków i życiowej szansy. Rosenfield sam ciągnie się na język: "Wanna freak?". Nic dodać nic ująć. Tak jest właśnie w przypadku słabo znanego filmu małżeństwa Perrych. Ona - Eleanor: odpowiedzialna za scenariusz. On - Frank: potrafi połączyć obraz z dialogiem by wszystko pięknie zagrało. Ona - starsza od niego o piętnaście lat, on - niegdyś młody i niedoświadczony zadurzony w inteligentnej kobiecie swojej przyszłej żonie i muzie. Filmowej parze w swoim najsłynniejszym filmowym dokonaniu oszczędzają problemów różnic wieku, obarczając oboje inną dysfunkcją. Analogicznie: ona - Lisa, piętnastoletnia schizofreniczka, porozumiewa się tylko za pomocą rymowanek; on - David, siedemnastoletni panicz wtrącony do szpitala psychiatrycznego dla młodzieży, nie pozwala się dotknąć nikomu. Wierzy, że jakikolwiek bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem go zabije. Zaraz spytacie: "Co Dawid i Liza" robią w październikowej recenzji" - ano odpowiedź jest prosta. To znakomity przykład horroru autystycznego, subtelnego w formie i dość klaustrofobicznego w odbiorze. Ostatecznie ludzie najbardziej boją się ludzi, panicznie odwracając się od niezrozumianego cierpienia innych. 
Perry potrafią "przydusić" widza. Krzyżują świat zamknięty - na wzór włoskiego odbicia w dreszczowcu "Libido" spod znaku giallo ze światem niedostępnym - jak w "Szalonym księżycu" z 1971. I tak w "Dawidzie i Lizie" namiętność skrywa się za spojrzeniami, a wyrywanie sobie kończyn przez wzgląd na beznadziejnie położenie stanie się rutyną. W pewnym momencie atmosfera zrobi się wręcz histeryczna. 
Niestety pod taflą uprzedzeń i niewiadomych przypominających neurotyczne błąkanie Dementi, Perry wspina się po typowo hollywoodzkich schodach. W geście humanitarnym pozwala Davidowi uporać się z jego 'chorobą' a także pojednać z ukochaną. Dalej fabuła staje się już przewidywalna, co jednocześnie jest niewybaczalne.

MOJA OCENA: 6.5/10. Małżeństwo Perrych miało szansę stworzyć wybitny horror psychologiczny, niestety skręcili w dramaturgię a la Frances Hodgson Burnett, co przysporzyło diametralną rozbieżność form. Niemniej jednak "Dawid i Lisa" jest godne uwagi - cokolwiek by to oznaczało: jako oscarowe dzieło na wyczucie. Ani wcześniej ani później Eleanor i Frank nie mieli tyle szczęścia.

Komentarze

  1. 15 lat...
    Dullea jeszcze wtedy nie był Bowmanem, a Margolin musiała parę lat poczekać, by zagrać u Woody'ego Allena. Film może być nawet ciekawy...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty