Symfonia z The Cure ?
Zdecydowanie - tylko obiło mi się o uszy, bo właśnie sprawdziłam u wujka Google. Nic podobnego póki co się nie dzieje, by Robert Smith i jego kompania zaafirmowali się ponownie w smyczkach
i flecikach. A szkoda. Przepraszam za fałszywą informację, usłyszałam coś tam wczoraj o siódmej rano, byłam jeszcze niewybudzona, a jednak z sercem na dłoni wyobrażałam sobie "Burn" czy "Prayers For Rain" w filharmonii. Gotycka muzyka z domieszką rocka, synthu i prostego post punku, wybrzmiewa kontrastowo dla swojej wizji lokalnej zamkniętych pod czarnych płaszczem undergroundowców 3 dekanatu. Przeżycie symfoniczne jest znacznie głębsze i o wiele bardziej fascynujące. Barwa mroku takiego zespołu jak The Cure w akompaniamencie wielowarstwowej orkiestry, nie byłaby wówczas mrokiem samym w sobie. Zamieniłaby się w kosmiczny dynamit.
Bez dalszego gdybania - Cure bez symfonii to nadal genialna jaźń. Mam okazję umieścić wspaniałą koleżankę Smitha - Siouxsie Sioux, odkrytą na nowo za sprawą wirtuozyjnego "Love Crime"
z "Hannibala". Przegapiłam serial. Sioux wyostrzyła mi na niego zmysły.
Komentarze
Prześlij komentarz