Bezsenne kino: Mean Punk Streets







Nie potrafię opisać jaką przyjemność daje mi odkrycie The Clash na nawo. Oczywiście to coś całkiem normalnego, że są dla mnie innym zespołem, niż siedem late temu, gdy ich poznałam. Zgłębianie ich muzyki wiążę się u mnie z opowieścią prywatną. Jestem jednak przekonana, że podobna historia kryje się za każdym fanem danego zespołu, niekoniecznie fanem The Clash. W tym czy innym kosmicznym wymiarze muzyka równa jest nieskończoności. Być może prowadzi to do patetycznego pojmowania melomana, ale nie można rozpoczynać tej dyskusji bez nutki tajemniczości. Kim właściwie jest miłośnik muzyki jeśli nie marzycielem- wariatem?

Mam pamięć sentymentalną. Moja historia z The Clash zaczyna się nie mniej, ni więcej jak u głównego bohatera London Town. Tylko, że u mnie na pierwszym planie zawsze stał film. Pod względem długości uczucia do muzyka czy zespołu na pierwszym miejscu będzie Queen i David Bowie, następnie T.Rex i The Clash. Urodziłam się w złym kraju i w złych czasach. Zgubiłam wątek. Chciałam napisać, że z przyjemnością umieściłabym Billy'ego Elliota jako jeden z najważniejszych filmów, które widziałam. Miał czołowe miejsce w kształtowaniu mojego gustu muzycznego. W wieku jedenastu lat scena pościgu starszego brata Billy'ego przez policję wydawała mi się przerażająca. Po latach nadal wywołuje u mnie dreszcze i sprawia, że łezka kręci mi się w oku - czterech umundurowanych barków bez zawahania pałuje biednego Tony'ego Elliota. Brutalny akt odbija się w "London Calling". So that was the beginning...
Na szczęście historia Billy'ego i jego rodziny kończy się pomyślnie. Dała mi początkowy wgląd na ówczesną historię Anglii, sprecyzować poglądy. Tak więc ja i kultura brytyjska = miłość odwzajemniona.

"Hell W10" nie mogę ocenić obiektywnie reżyserskich zdolności Joe Strummera, tak jak nieobiektywnie podchodzę do filmów, w których wystąpił. W tym przypadku nie zmuszałam się do lotnych przemyśleń. Joe stworzył slapstickową krótkometrażówkę. Nakręcił pastisz kina niemego w konwencji kryminalno-gangsterskiej. Punkowa rola by łączyć przeciwstawne znaczenia we wspólnotę. Według The Clash ta ironia jest urocza, głównie ze względu na sympatyczne i radosne, łobuzerskie i naganne charaktery chłopców z The Clash: Joe Strummera, Mick Jonesa, Paula Simonona i Toppera Headona.
"Hell W10" rozgrywa się w dobrze znanej Strummerowi i spółce dzielnicy. Narratorem i przewodnikiem jest niewidomy grajek. Przedstawia nam Earla (wcielił się w niego basista Paul Simonon) i jego dziewczynę, która ucieka do Pana Sokratesa (Mick Jones o rewelacyjnej, niepohamowanej mimice) - miejscowego mafiosa o aparycji Sycylijczyka. Odpłaciwszy pięknym za nadobne Earl staje się celem Sokratesa i jego bandy. Rozpoczynają się wzajemne podchody w stylu Martina Scorsese. Starcia stron prowadzą do szefa policji (w tej roli Strummer - z wąsem). Okazuje się, że komisariat prowadzi układy z mafią, prowadzi rasistowską grę i ustala własne zasady całkowicie niezgodne z prawem. Wobec eklektycznej prezencji wariacji The Clash finał zawodzi. W kontrakcie do stylu "Hell W10" - wszyscy przegrywają. Nieprofesjonalny film Joe Strummera jest przede wszystkim manifestem: krytyka konsumpcji, korupcji, walki uliczne, ruchy młodzieży, patologie społeczne, bunt przeciwko kategoryzacjom. Właściwie mamy do czynienie z wydłużonym teledyskiem. Zawsze można nie zachwycić się formą filmową na korzyść tej muzycznej - The Clash Sensentional Esentional, co gwarantuje niezłą zabawę i mnóstwo frajdy. Kapitalnym pomysłem jest odnajdywanie inspiracji Joe Strummera i jego ekipy: od Taksówkarza po malarstwo Paula Gauguina. Strummer zgrywa sobie z własnego kraju, kultury, swojego zespołu i samego siebie a to bardzo cenna sztuka.
Joe Strummer jako reżyser

Komentarze