Zupełnie Nowy Porządek - recenzja "Przebudzenia mocy" (2015)



Ostatnio studia i producenci z utęsknieniem spoglądają za siebie, przywracając do życia stare uniwersa. T-Rex znów rządzi światem, rybki cierpią na braki pamięci krótkotrwałej. Zaczęto nas tak rozpieszczać, że aż przestałam być sentymentalna.
Chyba zaczynam żałować, że poznałam dalsze losy moich ukochanych bohaterów z Gwiezdnych wojen. Otrzymałam odgrzewane kotlety, tylko ze zmienionymi składnikami panierki. Za przyprawy robią tu dziecinny infantylizm, płytcy bohaterowie i chaotyczny zbitek - od razu widać, że nad scenariuszem pracowało kilka osób z kilku wersji.
Przejdźmy do fabuły: na miejscu Imperium pojawia się Nowy Porządek, rebeliantów zamienia Ruch Oporu. Akcja dzieje się trzydzieści lat po bitwie na Endorze.
Już sama ta koncepcja burzy szczęśliwy koniec starej trylogii - miałam wrażenie, że wydarzenia z "Powrotu Jedi" poszły na marne. Luke Skywalker przepada bez wieści, Hans Solo popada w większą skrajność, księżniczce Lei odebrano charyzmę. Na szczęście Chewbacca nic się nie postarzał.
Absolutnie bym się nie czepiała, gdyby twórcy nie poszli na łatwiznę. Rozwój wydarzeń jest przewidywalny, nowi bohaterowie nie wypadają korzystniej dlatego, że są bardziej zdeterminowani bądź neurotyczni. Idealnie do serii pasuje natomiast Daisy Ridley jako Rey - inteligentna, bystra, na swój sposób tajemnicza. Partnerujący jej John Boyega - Finn, skrajnie pierdołowaty, niepewny były szturmowiec - nie istniał by bez niej. Pierwszoplanowy czarny charakter, zamaskowany Kylo Ren przypomina papier - z jednej strony podcierany przez banalnego, nowego imperatora, z drugiej słaby przeciwnik dla Rey. Wcielający się w niego Adam Driver ma mroczną aparycję, sprawdziłby się jako małomówna postać drugoplanowa, lecz nie jako klon Dartha Vadera.
Wynika to z wad scenariuszowych, które przypłaszczają postacie. Nie chce winić JJ Abramsa, gdyż zwroty akcji są reżyserowane dynamicznie i z impetem. Reklamowany powrót do starych GW ujawnia się dopiero w finalne, wcześniej mieliśmy mdłe nawiązania, przy których wyśmienita melodia Johna Williamsa wypada dziwnie przeciętnie.
Mam nadzieję, że kolejne części przyniosą efekty, na które liczyli wszyscy fani.

Moja ocena: 6/10 jest Daisy, są Han i Leia, mały sentyment. Brak konkretów, brak nawet klimatu.

Komentarze

Popularne posty