Bohaterowie grozy: Martin - dziecko nieszczęścia

Pomiędzy afirmacjami do oryginału i sequela żywych trupów George A. Romero stworzył arcydzieło. Dla mnie Martin zawsze będzie postacią tragiczną rozbitą pomiędzy kompozycją otartą na początku i końcu filmu. Nieco dziwne, nieprawdaż? Załóżmy czysto hipotetycznie, że młody Ignacy Rzecki miał problemy osobowościowe uwarunkowane przez nieletnie doświadczenia, za nim Prus prowadził go przez akcję główną kreował jego przeszły  profil psychologiczny. Koniec okazał się tragiczny. Podobnie u Martina - a przecież mogło być inaczej?
Najlepszy film Romero można interpretować na wiele sposobów. Konflikt prawdy z fantazją czy inspiracja horrorem wampirycznym jest bardziej oczywisty nad problem gąsienicy, która zamknięta w kokon musi poczekać na przeobrażenie w motyla. U włoskiego mistrza Martin pozostaje nienarodzonym motylem uśpionym we własnych wyobrażeniach albo ćmą za szybko pędzącą
w kierunku słońca.
"Martina" chłonie się z freudowskim zainteresowaniem, gdyż nic nie jest przewidziane z góry ani ukazane czarno na białym. Chłopiec albo jest wampirem, paradoksalnie wykazującym lęk przed krwią, albo wampirzątko udaje. Niestety nie mogę zdradzić nic więcej lecz wszystko o czym rozpisywałam się powyżej zaprezentowane jest już w pierwszej scenie. Dalej napięcie staje się jeszcze ciekawsze. "Walka" z wujkiem Tadą Cudą, który obsesyjnie uznaje chłopca za Nosferatu dzieli na racjonalnie spoglądających z niechęcią na "lekko opóźnionego dzieciaka" oraz tych, którym robi się przykro ze spychania go na margines. Martin tak czy siak to nieprzystosowany do życia outsider, prawdziwy marzyciel zapatrzony w lęki i pragnienia, być może nieświadomy zła, które dzieje się za jego sprawą. Odurzanie, nakłuwanie żyletką ofiar i widok wypływającej juchy - wobec tego widoku Martin zachowuje się nieobecnie. Mam wrażenie, że Romero dał nam mrocznego Piorusia Pana: cierpiętniczy symbol młodzieńczego określania się, zmian wewnętrznych
i zewnętrznych, trudności dojrzewania i przede wszystkim błagalny powrót dzieciństwa, pytając: "dlaczego trwało tak krótko". Świat wyobrażeń, własny świat jest ucieczką, nieracjonalnym spełnieniem dającym otuchę i złudną nadzieję. Na pograniczu chaosu reżyser mógł dać nam też wizję nastoletniego zatracenia się, krytyki wychowania i głupoty w niedojrzałości.
Myślę, że wina leży po stronie dorosłych. Martin miał za mało miłości, uczucia. Podobne czułe emocje są dla niego niespodziewanie dziwne.
Widocznie potrzebujemy więcej wsparcia i zrozumienia niż nam samym się wydaję. "Martina" jedno z lepszych wampirycznych dzieł psychologicznych z 1977 można traktować jako zagadkę i ostrzeżenie: "A co jeśli?" Właśnie, a jeżeli nie ma tego "jeśli" jesteśmy skazani na siebie czy na wpływ nieznanej siły?

Komentarze

Popularne posty