Bezsenne kino: wszystkie twarze Dr Jekylla i Pana Hyde'a

Walerian Borowczyk to geniusz. Kropka. Został niezaakceptowany w Polsce. Druga kropka. Artysta z krwi i kości. Trzecia kropka. Jedyny w swoim rodzaju. Kropka piątka. Szósta to ta, że zamierzam poświęcić Walerianowi Borowczykowi wakat na blogu do piątku. Od Tomka Beksińskiego w zeszłym roku tak i od Borowczyka gładko przejdę przez interlude do samej słodyczy. Esencji możemy szukać już tutaj w filmach wielkiego Borowczyka.

Gdyby Werner Herzog i Andrzej Żuławski mieli dziecko byłby nim Walerian Borowczyk. Reżyser skrojony jakby pode mnie: łączy elementy grozy, nawiązuje do literatury gotyckiej, podejmuje się stylu campowego tworząc artystyczne erotyki. Nazywany był ojcem obscenicznej przyjemności. Kocham odrobinę perwersji w kinie  (na marginesie przepraszam za mój zgorzkniały artykuł na temat Kaliguli z Malcolmem McDowellem - wstąpił we mnie gniew spowodowany niepowodzeniem). Bez dalszego tłumaczenia opowiem dziś o McDowellu z Niemiec (sic!), o którym mogłabym napisać "właściciel najseksowniejszych oczu na świecie" - obok swojego brytyjskiego wzorca rzecz jasna. Chodzi mi o elektryzującego Udo Kiera. Możecie go znać jako ulubieńca Larsa von Triera albo jako księcia Draculę według Andy'ego Worhola na wczasach we Włoszech. Na pewno jego persona pojawi się jeszcze i to już całkiem niebawem. U Borowczyka staje się Doktorem Jekyllem- oblężonym przez kobiety. Na damę swojego życia wybiera raźną Fanny Osborne. Do jego posiadłości przybywają kolejni goście w związku z przyjęciem zaręczynowym gospodarza: członkowie koła naukowego, gromada ciotek, wujków, pociotek, zamożni eleganci oraz służba. Akcja obejmuje jeden wieczór, ale Borowczyk - jak na gotycki rytm przystało- prowadzi narrację niepośpiesznie. Pozwala widzowi wsiąknąć w odpowiedni nastrój i poczuć konsternację próżnej epoki. Od czasu do czasu pozwala sobie na szczyptę pikanterii: pocałunki będą tu głębokie a uczucia wymagające. Wszystko zmienia się, gdy towarzystwo zostanie zterroryzowane przez Pana Hyde'a.
Trzeba przyznać, że Udo Kier ma pecha lub szczęście do pełnych fetyszu scen w wannach. Są to najczęściej bardzo pyszne sceny a piszę to z perspektywy lekko nadszarpniętego smaku, gustu który zakochał się w Walerianie Borowczyku od pierwszego filmu. Fakt: być może jego kino podejdzie jedynie wąskiej grupie publiczności, ale wtedy ta szersza pozbawi się dobrej zabawy i atrakcji na miarę najlepszego guilty plesuare. Pamiętajmy jednak, że autorskie kino Borowczyka nie zdobyło łatki typu B czy C. Jego esencja jest jedyna w swoim rodzaju i jestem pewna, że zasmakowanie się w niej będzie tym dla kinomana czym dla Draculi byłby wgryzienie się w szyję dziewicy.

Komentarze

Popularne posty