Godzina z płytą... - Szczęki to najlepszy film o łowieniu ryb, ale nie o to w tym wszystkim pływa - "Fishing with John", John Lurie, 1991

 Bezwzględnie "życie jest przepiękne z każdym oddechem... każdego dnia naszego życia... ah to łowienie ryb", ale chyba nie tylko podczas wodnych łowów. Wystarczy, że pragnie się przeżyć przygodę. Taką na jaką ochotę miał fantastyczny pierwiastek łowcy niesamowitości - Johna Lurie. Pewnego dnia doszedł do wniosku, że absolutnie nie wie nic na temat wędkarstwa. Postanowił rozwinąć tą część swojej edukacji z pomocą oddanych przyjaciół i optymistycznego zapału. Z odrobiną chęci nic nie jest niemożliwe. Tylko osoby smutne stawiają sobie granice, a przecież nie można czuć się bezsensownie przez większość ludzkiej egzystencji. W przypadku Johna Lurie mogę bezsprzecznie pisać w takich kategoriach: ziemskie i przejściowe. Warto więc przynajmniej pokrótce opowiedzieć o Johnie. Podobnie jak Joe Strummer jest Aniołem. W jego przypadku chodzi o jazz, choć muzyczne zdolności Johna nie są ograniczone, bowiem równie płynnie odnajduje się w krautrocku, gatunkach etnicznych, a nawet czystym rock'n'rollu. Przede wszystkim jednak jest wirtuozerem saksofonu. Być może jest najlepszym saksofonistą w historii. Śmiem twierdzić, że nawet lepszym od Davida Bowie, ale piszę to w tajemnicy spowodowanej zauroczeniem ze względu na moje uszy wyczuwające spokój Andreasa Wollenvaidera z misterium Krzysztofa Komedy. Tak właśnie w skrócie brzmi niezwykły John Lurie. Oprócz bycia wybitnym muzykiem jest również aktorem, malarzem, aktywistą i pasjonatem wszystkiego co może sprawić radość. Jednym stwierdzeniem: artysta pełną gębą. Poniżej możecie zobaczyć jeden z jego autoportretów.
 W latach 90 "Fishing with John" odniósł spory sukces telewizyjny i z marszu stał się kultowy. John Lurie do uczestnictwa w przygodzie życia zaprosił swoich przyjaciół z branży artystycznej: Jima Jarmuscha, z którym współpracował przez wiele lat, Toma Waitsa - wystąpił z nim w filmach wspomnianego reżysera, Dennisa Hoppera, młodziutkiego Matta Dillona, Willema Dafoe, z którym prawie nie zginął przez zamarznięcie. Kilka odcinków w każdym inny znajomy, w innym miejscu od wód Ameryki Południowej po mrożące rewiry arktyczne. Dawno nie było "Godziny z płytą". Prawie bym zapomniała, że to cykl poświęcony muzyce. Co najważniejsze każdemu odcinkowi towarzyszyła inna melodia skomponowana oczywiście przez Johna Lurie. Smaczków i wpływów miał aż w nadmiarze. Usłyszymy tu standardy jazzowe, oniryczny spadek po Popol Vuh czasów Aguirre, der Zorn Gottes, melodie sennych marzeń, wyprawę po skarby El Dorado pochodzące pod dżunglę Duran Duran z albumu Rio. Album jak i przygoda Johna nie do opisania pod względem emocjonalnym. Tak jak niektóre momenty podróży: Dennis Hopper wciągany przez suma do rzeki, John Lurie sięgający po broń palną, Matt Dillon i jego balet motorówką czy paniczny lęk Willema Dafoe przed zamarznięciem. Take Toon obwieścił wprawdzie, że znaleziono jego oraz Johna zlodowacialych na amen przez brak jedzenia, ale wszystkim wiadomo, że Bobby'ego Peru nie tak łatwo się pozbyć. Zdecydowanie najlepsze w Fishing with John jest to, że czuć jak smakuje wyprawa. Nazwałbym nią tęsknotą za wolnością, marzeń bycia nieskrępowanym. Mogę powtórzyć za Johnem magiczne credo jak ważne są marzenia. Człowiek bez zdania i marzeń umiera, a wraz z nim ginie empatia. Empatia jest wszystkim tym co przekazuje John Lurie w swojej sztuce: szacunkiem, naturą, wrażliwością, szczerością, no i aktem miłości - w przypadku Fishing with John - przyjaźni, zwłaszcza w obliczu zagrożenia.
Kocham Johna Lurie. Jest dobrym duchem naszej planety. On nie musi, ale chce i robi to. Jego dobroć jest naturalna i niewymuszona. John Lurie jest dla mnie szczerozłotą szlachetnością.  Tak jak bazą mądrości życiowych jest dla mnie Jim Jarmusch. Na pytanie "Jaki jest najlepszy film o łowieniu ryb?" odpowiada bez zastanowienia: "Szczęki". A to tylko fragment z góry lodowej przemyśleń niesamowitej drużyny pewnego saksofonisty, któremu zachciało się nauczyć jak poprawnie łowić ryby. Spontanicznie.

Komentarze

  1. Jeśli jesteśmy przy Johnie Lurie'm - on, Jarmusch, Waits i jeszcze kilku innych założyli klub "Sons of Lee Marvin". Miał powstać film, gdzie graliby synów tegoż aktora, a jak wiadomo nici z planów, bo Marvin zmarł i oto powstał "Poza prawem". Ciekawe co by z pomysłu wyszło. A tak na marginesie, szkoda, że bohater tematu rzadko ostatnio aktywny, nic nie nagrywa raczej z Jimem J., a szkoda, bo tworzyli zgraną paczkę... Słyszałem, że nabawił się boreliozy, szkoda faceta...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty