Love Song For A Vampire


Kolonia, rok 1944. Alianci napierają na wycofujące się z frontu wschodniego oddziały Wermachtu. Flanka od prawej strony Wisły wpada w sidła nowej okupacji - komunistycznej. Dzielnice Warszawy upadają jedna po drugiej. W gruzach legły też piękne niemieckie miasta: Drezno, teraz dekadencka Kolonia. Jej mieszkańcy  szukają schronienia w szpitalach. Część z nich ucieka do kolońskiej katedry - największego sakralnego budynku na świecie (z własnych wspomnień dodam, że wchodząc do Domu, do tego cudu architektonicznego skonstruowanego na podstawie liczby Fibocciego można poczuć rzeczywistą więź duchową z czymś nadnaturalnym, wspaniałomyślne opisy Kena Folletta sprawdziły się). Jesień tamtego roku była niespokojna, nie tylko ze względu na kulminacyjny przebieg drugiej wojny światowej. Zapanował chaos i nieurodzaj. Nikt pośród bałaganu i sterty szczątków nie zwróciłby uwagi na filigranową krawcową  W takich okolicznościach cud, że katedra w ogóle pozostała na swoim miejscu a zniszczenia były minimalne, gdyż dosięgły jedynie igielic i najwyższych kondygnacji nisz. Tło pochodziło jakby z "Rzeźni numer 5" Kurta Vonneguta - sanitariusze i część armii niezaangażowanej w walkę na frontach pomagali w zbieraniu zwłok i wyciąganiu zmiażdżonych ciał spod ciężaru strat. Kolonia zmieniła się z harmonijnej oazy w obraz rozpaczy, poszarzałą smętną ruinę. Teraz sceneria jeszcze bardziej przypominać będzie najsłynniejszą powieść Folletta, gdy w katedrze szpitalnej popołudniowego koszmaru 14 października usłyszy się chwliwienie nowo narodzonego niemowlęcia. "Ten malec urodził się w czepku. Po cóż było mu przychodzić na świat w tych podłych okolicznościach, kobieto" - miał wycedzić sierżant do krawcowej.
Udo Kierpse, znany lepiej jako Udo Kier przyszedł na świat w bardzo wojennych okolicznościach.

Mgliste początki
Niewiele wiadomo o dzieciństwie małego Udo. Wychowywał się w skromnej rodzinie, matka była krawcową i w czasach post wojennego kryzysu nie zarabiała dostatecznie dużo. Rzadko, właściwie prawie wcale, wspominała o ojcu swojego syna. Krążyły pogłoski o labensborn oraz wysoko postawionym urzędniku NSDAP - Kier nigdy nie przyznał ani nie zaprzeczał by któraś z nich była prawdą. Swojego biologicznego ojca poznał dopiero jako dorosły. Zawsze zmienia temat, gdy przychodzi mu o nim mówić.
Musiał pomagać matce. W młodość wykonywał różne prace  trwające najczęściej krótkotrwale. Pomagał także jako ministrant. Posiadał wówczas utopijne wyobrażenie i poglądy na sprawy religijne jak większość społeczności niemieckiej podzielonej na dwa odrębne systemy. Właśnie wtedy odkrył, że aktywne uczestniczenie w chórze kościelnym oraz celebracja świąt lokalnych sprawia mu ogromną radość. Nie wiedział, że to tzw. wczesna "próba artystyczna". Już jako nastolatek miał swoje sekreciki. Uwielbiał podkradać kosmetyki swojej mamy i pod jej nieobecność robić sobie makijaż. Szczególną intymnością obdarzył wygląd i dopracowany koloryt ust. Czasami wyjeżdżał poza kontur warg - co wyglądało nomen omen iście wampirycznie. Gdy udało mu się wykonać działanie z należytym wypełnieniem udawał przed lustrem Caterinę Valentę: starał się śpiewać jak ona i tańczyć tak zgrabnie jak włoska ikona. Gdy jego matka odkryła prawdę sprawiła młodemu Kierowi porządne lanie . "Wybij sobie z głowy te zabobonne i niegodziwe praktyki głupi nicponiu" krzyczała. Udo czuł się tragicznie rozdarty. Bardzo kochał matkę nie miał oprócz niej nikogo na podłym świecie, dlatego miał wrażenie, że jest  smutnym, wiecznie samotnym dzieckiem. Miał problemy z dogadaniem się z rówieśnikami. Czuł się też nieakceptowany - przychodziły momenty, że nie akceptował sam siebie.
Szkoła średnia nie przyniosła mu horyzontów, zero perspektyw. Nie zauważył, że zdążył zdobyć kilka serc wśród swoich koleżanek. Nie ma się co dziwić. Udo był niezwykle pociągający: wysoki brunet, wysportowany, sprawny, krucza zaznaczona brew, no i te niezwykłe oczy - oczy Udo Kiera są tak niesamowite, że mogłyby stać się osobnym bytem, rozkochały w sobie miliony. Mógł być gwiazdą lokalną, ale zabrakło mu pewności siebie.  Nie to co odważny kolega z ławki o pół roku młodszy przyszły wybitny reżyser Rainer Werner Fassbinder (Udo Kier wystąpi w pięciu jego filmach, mawiano także, że tych dwoje połączyło coś więcej niż pasja artystyczna). Pogodził się, że wraz z zakończeniem szkoły czeka go przeciętna praca fachowca albo handlowca. Przygotowując się do zawodu nabierał umiejętności pracując przy taśmie produkcyjnej Forda. W między czasie - i ku jego zaskoczeniu - zaczął dorabiać jako model w pobliskim sektorze mody. Wówczas postanowił, że coś musi się koniecznie zmienić, inaczej decydował się na ostateczne rozstrzygnięcie sprawy.

Droga do sławy
Jedyną drogą awansu życiowego była ucieczka z Niemiec. W latach 60 żyło się tam nieprzyjemnie, czasem wręcz beznadziejnie, tak jak obecnie w Polsce. Pojawił się kolejny problem - sentymenty. Z "Cienema Paradiso" pochodzi wielce wzruszająca scena gdy nastoletni Salvatore pochyla się nad policzkiem starego Alfredo, który mówi chłopakowi: "Nie pozwól nostalgii by zatrzymała cię wśród nas". Innymi słowy krok w samodzielność i dorosłość, a także nowe życie stały się częścią wyzwolenia. Nie zawsze idylla: w wieku 19 lat Kier przeniósł się do Londynu. Słabo znał jeszcze język angielski, ale wkrótce stanie się prawdziwym poliglotą. Nigdy by nie pomyślał, że ma jakiekolwiek predyspozycje do zostania aktorem. Przynajmniej nigdy nie myślał o tym w sensie powołania, wyobrażał sobie coś mniej ekscytującego, prostszego. Całkiem przypadkiem po pracy przechodząc obok szkoły aktorskiej trafił na Luchino Viscontiego  i swojego idola elektryzującego Helmuta Bergera. Visconti dostrzegł chłopaka momentalnie: "Toż to Alain Delon!". Udo Kier nie był Alainem Delonem. Miał stać się kimś znaczniejszym.
Na swoją pierwszą okładkę trafił wprawdzie jako model, nie aktor. Powoli pozwał na uruchomienie swojego teatralnego zacięcia. Określał to mianem zabawy: jeśli ma to robić i być szczęśliwy, jeżeli ma szansę do wykonywania czegoś niezwykłego, koniecznie musi czerpać z tego przyjemność. Po raz pierwszy czuł się naprawdę szczęśliwy. Kilka jego fotografii znalazło się w wydaniu Vogue'a, tego samego roku zadebiutował na ekranie jako autostopowicz-kochanek w krótkometrażowej brytyjskiej komedii: "Droga do Saint-Tropez". Zaskakująco szybkie tempo było mu na rękę - Kier jest osobą, która wykonuje swoje obowiązki sprawniej, gdy ma ich więcej na głowie. Potrafił się zorganizować, choć na początku miewał momenty zawahania i wątpliwości - to bardzo niemiecka cecha by finalnie podjąć się wyzwania. Kier podniósł rękawicę rzuconą mu przez los. Księżyc odtąd miał być jego.

Bezwstydnik
Po poznaniu nowych ludzi i zaakceptowaniu samego siebie Kier zmienił się nie do poznania. Nie był już grzecznym ministrantem. "Wyobraźnia i odwaga - więcej Ci nie trzeba". Udo miał jedno i zdobył drugie. Nauczył się niezależności, zrozumiał potęgę wyrażenia własnego zdania. Przerażało go tylko jedno - główna rola w austriackiej produkcji "Schamlos". Pierwsza poważna rola niemieckiego amanta i jego pierwszy ekranowy łobuz. Duch buntowniczy wyraziła szczególnie powściągliwa scena w aptece, nonszalanckie gesty Kiera. Podobną spontaniczność posiadali aktorzy amerykańscy. W Europie Kier wywołał zaskoczenie, później zachwyt. Wyprzedził swoją epokę. On po prostu był - bez rzetelnego przygotowania aktorskiego, najzwyczajniej w ten niezwyczajny sposób miał w sobie to coś. "Schamlos" zdobyło tytuł filmu młodych gniewnych, działa niepokornego. Przepełniony był "niebezpiecznymi dla młodego odbiorcy" scenami. W praktyce austriackie "Jeżeli..." Andersona.
Kiera fascynowały, poza poznawaniem kina, podróże. Powie później, że niesamowitym jest: "poznawanie od ludzi 'życia', prawdziwości i autentyczności". Jego następny film "Proklisis" był kręcony na jednej z greckich wysp. Po zakończeniu zdjęć czekał go powrót do rodzinnego kraju i kolejna pierwszoplanowa rola. Tym razem zamienił się w łowcę czarownic. Obecnie "Znak diabła" wydaje się być dziełem kuriozalnym, wręcz śmiesznym. Przemiana hrabiego von Meruh jest sztuczna. Próbę czasu przetrwały zjawiskowe i maniakalne zoomy, zasugerowane przez współreżysera Adriana Hovena. Każdy zoom koncentrował się wokół spojrzenia Kiera. Skutkowało to, że kina odwiedzały tylko dziewczyny, natomiast mężczyźni zaczynali czuć się zazdrośni o wizję człowieka idealnego. Udo Kier okazał się nie tylko dobrym aktorem. Jeszcze szybciej stał się symbolem seksu, którego status potwierdził kolejny grecki film pt. "Erotomanies" - żaden cud kinematografii, lecz Kier prezentuje się w nim nadzwyczaj zjawiskowo. Zszokował, zachwycił... najlepsze miało dopiero nadejść.

Piętnaście minut sławy
Ochrzciłam Udo Kiera niemieckim Malcolmem McDowellem. Zbiegów okoliczności w życiorysach obu genialnych aktorów jest więcej, niż spodziewałam się nim skomentowałam ich wyżej wymienionym porównaniem. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że Kier od swojego brytyjskiego kuzyna jest znacznie grzeczniejszy, utemperowany. McDowell nie miał ograniczeń by wykrzyczeć z siebie cały ogień i chaos. Kier musiał do tego dojrzeć. Póki co na początku lat 70tych wyglądał na chodzącą oazę spokoju, do swojej roli podchodził rzetelnie i wyglądał na kogoś kto tłamsi w swoim sercu wszystko co chce wykrzyczeć. Być może depresyjnie cierpiał z tego powodu. I tak jak dla Malcolma McDowella w chwili fali największej popularności przyszła pora na zmierzenie się z Stanleyem Kubrickiem, który wręczył mu porządną lekcję życia, tak Udo Kier po pierwszym okresie sławy zaczął dostrzegać, że jego życie znów wraca do normy. Horyzont znów nie oferował mu nic ciekawego. Najlepsze jak zwykle przychodzi niespodziewanie:

Wyobraźmy sobie scenę w samolocie trzęsącym się w chmurze turbulencji. Sąsiad Kiera - od razu widać, że Amerykanin, w podróży z Rzymu do Monachium przypadkowo wylał na naszego bohatera kawę:

MĘŻCZYZNA: Przepraszam Pana.
Zawsze grzeczny i kulturalny Kier nie miał mu tego za złe. Pokornie odparł, że "Nic się nie stało".
Następnym okolicznościom towarzyszy wymiana kurtuazyjnych uśmieszków. Ludzie najczęściej tego nie lubią, gdyż czują się zakłopotani. Niespodziewanie amerykański turysta zapytał - bez uprzedzeń, nie uważając tego za wyraz wścibskości:
MĘŻCZYZNA: Czym się Pan zajmuje?
UDO KIER: Jestem aktorem. 

Kier ku własnemu zdziwieniu bardzo się ucieszył. Nie został rozpoznany, ale został dostrzeżony. Na potwierdzenie profesji wyciągnął z torby podróżnej jedno ze swoich zdjęć wykonanych na planie filmowym. Jednocześnie musiał przekonać sam siebie, że rzeczywiście jest aktorem. Przecież był nim: "I'm an actor/ Ich bin ein Schauspieler" - powtarzał sobie gorączkowo.
Kolejne pytanie ukontentowanego Amerykanina zaskoczyło mocniej dwudziestoparoletniego Kiera. Kompletnie obcy mu mężczyzna poprosił go o numer telefonu. Początkowo zawahał się. Ostatecznie zgodził się na prośbę nieznajomego i podyktował mu swój numer. Amerykanin zapisał go na wewnętrznej stronie obwoluty paszportowej. "Kto normalny zapisuje numer telefonu obcych ludzi na paszporcie" - pomyślał zdezorientowany Udo.
MĘŻCZYZNA: Dziękuję - uśmiechnął się podróżny a Kier odwzajemnił jego uśmiech najszczerszą aprobatą (i ukazaniem pięknego uzębienia).  Incydent krążyć będzie w głowie Kiera przez wiele tygodni. Nie wyobrażał sobie jednak sukcesywnego finału.

Niespodziewany telefon przyszedł kilka miesięcy później. Do Niemczech znów przybyła jesień. Kier był nią zachwycony: przechadzał się złotymi alejami i delektował się spokojem. Miał już dość greckich wysp i duszących oparów egzotycznej pogody. Mógł na moment powrócić do lat dzieciństwa. Spoglądał na niego z sentymentalną radością. Nie chciałby znów chodzić do liceum. Czuł się sobą bardziej teraz niż w latach szkolnych. Tęsknił za beztroską. Czasami nadal czuł się dzieckiem. Lekkość ducha przerwała dziwna i niecodzienna rozmowa telefoniczna, której Kier absolutnie się nie spodziewał. Pierwsze zdania dobiegające z drugiej strony wydawały się wręcz niezrozumiałe. Miał kompletny mętlik w głowie. Pozostając grzeczny spytał dla potwierdzenia wiadomości:
UDO KIER: Przepraszam. Z kim mam przyjemność rozmawiać?
MĘŻCZYZNA: No, Paul Morrissey! Ten z samolotu. Właśnie szykuje nowy film. Ja i mój przyjaciel. Chcemy odtworzyć na nowo powieść Mary Shelley. Szykujemy kompletnie nowego Frankensteina. Muszę skompletować obsadę. Zdjęcia rozpoczną się niebawem we... Włoszech. Mam nadzieję, że zechce Pan uczestniczyć w moim filmie. Wynagrodzę Panu zalaną koszulę...
.

Paul Morrissey. Nic nie mówiło to Kierowi. Przez głowę przeszły mu nawet myśli, że właśnie został podpuszczony. Potem znów naszyły go nostalgiczne myśli. Jedynym wyjściem z impasu mogło być tylko jedno - grać.

UDO KIER: Jestem zaskoczony - odpowiedział - kogo miałbym grać?
PAUL MORRISSEY: Jak to kogo -
głos reżysera był nadzwyczaj doraźny - doktora Frankensteina!
Na kolejnej głównej roli zaskoczenia się nie kończyły. Okazało się, że zbieg okoliczności z samolotu ma wymiar potrójny. Oprócz satysfakcjonującego  spotkania Kier-Morrissey, ten drugi był przyjacielem i współpracownikiem Andy'ego Warhola, pod którego inwencją twórczą miał wyjść nowy "Frankenstein". Co ważniejsze (i zaskakujące) Kierem zachwycony był Roman Polański. Widział jego dwa pierwsze filmy i miał powiedzieć o nim "kilka miłych rzeczy" - jak to ujął Warhol. Podobno pierwsze spotkanie Kiera z Warholem nie należało do najprzyjemniejszych. Wielki wizjoner i papież pop artu miał chłodno wytłumaczyć młodemu aktorowi "jego piętnaście minut sławy" - szybko przyjdzie i odejdzie. Zapatrzony był natomiast w ekranowego antagonistę Kiera, Joe 'ego Dallesandro. Cokolwiek by nie mówić o seksownej urodzie Dallesandro i jego budowie Appolla, można pęknąć ze śmiechu nad jego aktorstwem. Zdąży jeszcze dojść do masy porównań pomiędzy aktorami poza planem i na ekranie.

Okazało się, że "Ciało dla Frankensteina" - bo taki tytuł nosi film znany także jako "Andy Warhol's Frankenstein" ma być produkcją nietuzinkową. Powieść Mary Shelley zeszła do podmiotu campowego. Scenariuszowy doktor Frankenstein to połączenia cesarza Kaliguli z Fryderykiem Nietzsche - śniący o nadczłowieku, zdeterminowany socjopata, pełen rozgoryczenia i szaleństwa. Kier był wręcz stworzony do tej roli. Wspomina, że świetnie bawił się podczas kręcenia filmu wśród  towarzyszących mu nieelementarnych zdarzeń, był to swego rodzaju filmowy wygłup. Atrakcję sprawiał model kręcenia filmu w technice 3D (choć pokazy odbywały się najczęściej w projekcji 2D) oraz przeniesienie zdjęć do autonomicznego okręgu Wojwodina (Jugosławia). Kier nie wzbraniał się przed dość brutalnymi i szokującymi scenami. Groteskowa konwencja i zabawa erą gotycką szalenie mu odpowiadała. Rzeczywiście nastało jego "piętnaście minut". Publiczność wzbraniała się od namiętnych scen gore, lawinowej ilości posoki, wzburzali się na zrobienie z Frankensteina nekrofila - erotomana. Uznaję "Ciało dla Frankensteina" za dzieło kultowe, spod znaku cool, wyjątkowe a jednocześnie bardzo próżne. Ten film ogląda się tylko dla jednego - na ściance drewnianego aktorstwa z tępawym Joe Dallesandro - króluje charyzmatyczny Udo Kier.

The Blood Is The Life!
"Nigdy nie chciałem być wampirem" - wspomina Udo Kier - "ale nie spodziewałem się, że ze wszystkich dróg kariery przyjdzie mi być artystą. To był mój film. Mój. Nikogo innego. Niezmiernie się cieszę, że mogłem być jego częścią."
W głowie Udo Kiera musi kryć się coś nie z tej ziemi - zbyt często zaprzecza sam sobie. Za jeden ze swoich ulubionych filmów wymienia "Nosferatu" F.W. Murnau - arcydzieło kina wampirycznego i niemieckiego eksperymentalizmu neoromantycznego. Powtarzał, że bardzo zazdrości najlepszemu filmowemu wampirowi świata Klausowi Kinskiemu, że miał szansę być drugim Nosferatu według Wernera Herzoga.
Andy Warhol znów zamruczał nad nowym Frankensteinem z przekąsem: "Chyba nasz Dracula będzie Niemcem". Kier stał oparty o futrynę drzwi do studia filmowego, lekko opalony, nieznacznie uśmiechnięty. Odprowadził mistrza Warhola wzrokiem gdy przeszedł obok niego Joe Dallesandro - typowy szarmancki przystojniaczek o nordyckiej urodzie podrywacza:
JOE: Rzeczywiście masz oczy jak dwa wielkie księżyce w samą pełnie, ah!
Zaskoczyło to Kiera. Nie spodziewał się, że Dallesandro jego "rywal" jest w stanie zdobyć się na tego rodzaju bezpośredniość. Na rzeczy porównań jest nie tylko fizjonomia. Joe Dallesandro jest typowym symbolem seksu, Kier ma charyzmę której brakowało wielu. Wyglądał jednak mizernie przy swoim współzawodniku. Nie zmieniało to następującej zależności: gdyby postawić roznegliżowanych Kiera i Dallesandro obok siebie większość dziewczyn zostanie zahipnotyzowana przez tego pierwszego. Być może rzeczywiście obłędny trójkolorowy szaro-zielony błękit dwóch głęboko osadzonych orbit jest przyczyną gwałtownego zakochiwania się w niemieckim Delonie. Nie dopuszczał do siebie kobiet, nie chciał by poczuły się przez niego skrzywdzone. W latach 70 nie był do końca otwarty na swoją orientację - do tego też dojrzewał. Być może sam Dallesandro wdawał mu się pociągający. Póki co miał grać jego wroga.
Udo Kier jest wampirem idealnym - istna perfekcja. Za to go pokochałam. Jest najlepszym Draculą (nawet lepszym księciem Siedmiogrodu od Gary'ego Oldmana, tak jak Klus Kinski to idealny Nosferatu - pewnie to kwestia subtelnej, niemieckiej seksualności, która uwalnia się w namiętność).
Książę ciemności według Andy'ego Warhola jest chorowitkiem pozbawionym wytrwałości na próbę czasu. Aby przetrwać potrzebuje krwi dziewiczej - stąd przenikliwy tytuł analogiczny do poprzedniej produkcji spółki Warhol-Morrissey -"Blood For Dracula". Tytułowy bohater za namową swojego wiernego sługi wyrusza w podróż do Włoch w celu odnalezienia "czystej niewiasty", którą mógłby posmakować. Trafia na arystokratyczną rodzinę Di Fiore - w roli nestora rodu pojawił się wielki włoski reżyser Vittorio de Sica. Żyją w niej cztery niezamężne panienki. Pośród w cale nie niewinnych owieczek pojawia się wilk, czyli nie kto inny jak Joe Dallesandro, który zdążył do edukować dziewczęta nie posługując się radami doktor Michaliny Wisłockiej. Morrissey dał nam Draculę cierpiętniczego, w dodatku Kier przed rozpoczęciem zdjęć w ogóle nie wychodził na światło dzienne w celu uniknięcia słońca, odżywiał się samymi warzywami i wodą tracąc dziesięć kilogramów w ciągu tygodnia. Pierwszego dnia zdjęciowego zemdlał z głodu - wyglądał jak świeżo wypuszczony ze szpitala anorektyk. Co gorsza kichał krwią. Wyglądał jak prawdziwy wampir sugestywniej od Maxa Schrenka. Można było podejrzewać Kiera o autentyczny wampiryzm, dlatego jego kreacja stała się nieśmiertelna: począwszy od sceny charakteryzacji w otwarciu - nostalgiczny powrót do dzieciństwa - przez wymioty krwią i słynny cytat: "Krew tych dziwek zabija mnie!", po tragiczny finał. Na marginesie to najokrutniejszy finał w historii horroru. Przyznaję, że "Krew dla Draculi" jest prawdopodobnie najsmutniejszym filmem w karierze Kiera, byłby też kompletnym arcydziełem gdyby nie segment Joe Dallesandro i jego interesantek. Kier zdobył się na mistrzostwo - teraz on był królem, aktorem nie z wyboru, tylko z prawdziwego talentu. Spełniły się rzekome miłe słowa Romana Polańskiego - ciekawostką jest też, że zagrał epizodyczną rolę wojowniczego wieśniaka u Morrisseya i poklepał w formie realnej Kiera po ramienia. Enigmatyczny Kier wyglądał jak Chrystus ściągnięty z krzyża. Znów zebrał wraz z Dallesandro przed ekrany wściekłe fanki. Przez kolejne miesiące otrzymywał od nich listy z wiadomością o ich dziewictwie. Każda z przyjemnością odratowałaby mrocznego księcia. Pozwolę sobie przypomnieć święty cytat z "Eda Wooda" Tima Burtona: "Jeśli chcesz zdobyć dziewczynę - zabierz ją do kina na Draculę" - bezsprzeczna prawda.
Wydaje się, że na tym koniec "piętnastu minut Udo Kiera"? Nic bardziej mylnego.
Znalezione obrazy dla zapytania andy warhol's dracula tumblr

"I do not do porn...but I will be fearless"

Wyobraźnia i odwaga. Po dokonaniach spółki Warhol - Morrissey już nic nie mogło być dla Udo Kiera straszne. W 1974 otrzymał propozycje zagrania w ekranizacji bezpruderyjnej francuskiej powieści dla niewyżytych pensjonarek - "Historia O". Sam Alejandro Jodorowsky odmówił propozycji wyreżyserowania tego filmu, który uważał za pornograficzny. "Historia O" o sado-masochistycznych zapędach znerwicowanej grupki nie należy do najciekawszych czy najlepiej nakręconych. "Co! ja pośród nagich kobiet!" - zszokował się Kier. Po Frankensteinie, Draculi, po "Znaku diabła", po klasycznym już "Schamlos" wydawał się być kochankiem idealnym. No, Alain Delon! Ostatecznie zgodził się. Czymże jest bowiem pruderyjność jeśli nie fałszywością, a on jest aktorem - nie boi się niczego, tym bardziej gromady nagich piękności oplatujących mu się wokół długiej szyi. Kier - ku swojemu zadowoleniu i poczuciu bezpieczeństwa dostał mniej angażującą rolę.
Kolejne filmowe wyzwania tylko pozornie wydawały się być kopią poprzednich. "Dom na Słomianym Wzgórzu" z 1976 przez dwie dekady  widniał na spisie filmów zakazanych i figurował na zniesławionej liście video nasties. Przedstawiał historię pisarza dręczonego przez brutalne wizje przepełnione śmiercią, scenami gore czy napastliwego erotyzmu. Kier poradził sobie świetnie z zadaniem aktorskim, zaliczył też najgorszą scenę seksu w historii - bardzo nieprzekonującą. Zasugerowanie "Domu na Słomianym Wzgórzu" jest interesujące zwłaszcza dla malkontentów, z tym że to propozycja nad - depresyjna.

Powrót do domu/ dręcząca nostalgia
Sercem obdarzyłam "Goldflocken" - niedostępne arcydzieło Wernera Schroetera. Wielki niemiecki neo-ekspresjonista połączył w nim musical, film fantasy i horror cielesny. Na partnera dla swojej wielkiej muzy Christiane Kaufmann (pożegnaliśmy ją w zeszłym roku) wybrał Udo Kiera. Imponowała mu otwartość aktora, jego naturalność i romantyczność spojrzenia. Ambitna produkcja stała się tłem dla późniejszych piosenek Colina Newmana - zachwyca monumentalizmem i mądrością tematu. Na tle poprzednich filmów Kiera wypada dojrzale - wielkie, wspaniałe kino.
Dwa lata później spotkał się pierwszy raz od czasów nastoletnich z Rainerem Wernerem Fassbinderem. Nigdy nie dowiemy się czy był miłością jego życia. Fassbinder obsadził swojego przyjaciela w pokaźnej roli telewizyjnego dramatu "Bolweiser". W między czasie Kier dołączył do monachijskiej trupy reżysera. Odkrył w sobie nową pasję - kulinarną. Przechodził od grania na scenie do gotowania dla swoich towarzyszy. W jego życiu za sprawą ponownego spotkania z kolegą z ławki na nowo zagościła harmonia szaleńczego tempa. Fassbinder pomiędzy 1965 a 1982 nakręcił ponad czterdzieści filmów, był wyczulony na niemiecką mentalność, historię swojego narodu a także kwestie przyszłościowe - wzmianki o wolności wyznania czy orientacji. Udo Kier zawierzał się w filmach kompana. Zanim pojawił się w kolejnej produkcji Fassbindera - "Trzej generacji" z 1979 wystąpił w kultowej "Suspirii" Dario Argento jako doktor psychiatrii Frank Mandel. Pierwszoplanowa gwiazda "Suspirii" Jessica Harper przyznała, że krótkotrwały epizod z Kierem zauroczył ją do imentu. Co więcej Kierowi przyszło w udziale najważniejsze zdanie całego filmu: "Bad luck isn't brought by broken mirrors but by broken minds". Wspomniana "Trzecia generacja" - arcydzieło Fassbindera o berlińskim horrorze społecznym sprzed upadku muru jest kolejnym ambitnym dokonaniem Kiera. Zaraz po niej nadeszła monumentalna produkcja węgierska w reżyserii Miklosa Jancso - "Węgierska rapsodia". Zwrócił na siebie uwagę innego węgierskiego reżysera, utalentowanego Gabora Body'ego. Otrzymał w jego dziele role poety-Narcyza. Ciepło wspomina warunki, w których kręcił to arcydzieło. Później z przykrością dowiedział się o samobójstwie młodego geniusza. W przykrym spojrzeniu Narcyza we własnym odbiciu symbolizuje całe pasmo wątpliwości przez które przeszedł aktor. W tym samym roku powrócił w dwóch dziełach Fassbindera: monumentalnej epopei telewizyjnej "Berlin Alexanderplatz" oraz wariackiej "Loli". Harmonogram zajęć był coraz bardziej napięty - ostatecznie rozpisujemy się w życiorysie mężczyzny, który zagrał w ponad 250 filmach (!). Przed wkroczeniem w dekadę lat 80 otrzymał zaproszenie od polskiego twórcy awangardowego Waleriana Borowczyka. Kier wspomina go jako wielce ujmującą postać. Poświęcił Kierowi - podobnie jak niegdyś Morrissey i Warhol - gotycki segment swoich osiągnięć filmowych. Borowczyk jest twórcą ponadprzeciętnym. Zdobył zaufanie Kiera, który najpierw wcielił się w Kubę Rozpruwacza a potem zatryumfował w najlepszym filmie Borowczyka - "Krwi doktora Jekylla", gdzie partnerowała mu ulubienica reżysera Marina Pierro (jako panna Osbourne wybranka Jekylla). Przyznała później z rumieńcem na twarzy, że absolutnie żaden z jej filmowych partnerów nie całował tak jak Udo Kier. "Doprawdy?!"- rozchmurzył się Borowczyk.
New Life
"Lili Marleen" z Giancarlo Gianninim był ostatnim wspólnym dokonaniem Udo Kiera i Rainera Wernera Fassbindera. Rok później po ukończeniu dwóch innych obrazów, czyli "Tęsknoty Veroniki Voss" oraz "Querelle" zmarł z powodu przedawkowania narkotyków. Podobno cierpiał na chroniczne powroty depresji. Kier okropnie wspomina ten okres swojego życia: stracił nie tylko kochanka i przyjaciela - odeszła od niego pokrewna dusza, ktoś kto był nim samym bardziej niż to sobie wyobrażał. Przybity Kier zagłębił się w świecie sztuki: zaczął malować, okazjonalnie śpiewać, oglądał mnóstwo filmów (jego ulubione dzieło to "Bulwar Zachodzącego Słońca" Billy'ego Wildera), czytał mnóstwo książek. Do gustu przypadły mu zwłaszcza "Wichrowe Wzgórza" Emily Bronte - imponowała mu postać Cathy Ernshaw, sam czuł się jednak jak ten Heathcliff uderzający czołem o starą wierzbę, którą strąci najbliższy podmuch wiatru - ciągle pragnący czegoś czego nie ma, pytając nieustępliwie: "dlaczego?". Samotność męczyła go najbardziej. Pomiędzy mniej lub bardziej popularnymi produkcjami, w które się zaangażował warto zwrócić uwagę na pierwszą/epizodyczną rolę amerykańską w "Moskwie nad rzeką Hudson". U.S.A. nie wywiera na niego ekscytującego wrażenia. Po powrocie do kraju pojawia się w niemieckiej adaptacji sztuki "Wenus w futrze" - twórcy przyznają, że jego delikatność i takt robią z niego idealnego protagonistę dla zachwycającej erotyzmem Wandy. Pod koniec lat 80 Lars von Trier zaangażował Kiera do swojego dramatu telewizyjnego "Madea". Wówczas pierwszy raz usłyszał, że robi coś źle i musiał się z tym skonfrontować. LARS VON TRIER: Nie graj. UDO KIER: Nie rozumiem co robię źle - odrzekł jak zwykle grzeczny. LARS VON TRIER: Zrobię wszystko by ułatwić ci zadanie, dam Ci olbrzymiego ogiera by wzbudzić Twoją męskość, wprowadzę dwa groźne wilczury, wręczę czy miecz - ale proszę o jedno nie graj króla - bądź nim, nie staraj się udawać, że kimś jesteś. Lars okazał się człowiekiem spokojniejszym niż sugeruje to wprowadzony wyżej dialog. Przede wszystkim jest bardzo czarujący i inteligenty, właściwie powinnam napisać, że czaruje swoją inteligencją i nadspodziewanym humorem. Jest zupełnie inny, niż wskazywałyby na to jego filmy. Szybko zaprzyjaźnił się z Kierem. Ten powtarzał, że nie łączy ich nic więcej. Tłumaczył się, ponieważ prasa dowiedziała się o jego bliższej znajomości z Fassbinderem. Okrutnie podkoloryzowała to według własnych walorów. Na pytanie: "Co zaintrygowało von Triera w jego osobie" Kier odpowiada, że chodzi najzwyczajniej (znów w ten niezwyczajny sposób) o cud kinematografii: "Lars bardzo lubi filmy Fassbindera i Tarkovsky'ego. Fassbinder uwielbiał Tarkovsky'ego, którego też wysoce cenie. Myślę, że von Trier ma w sobie coś z ich geniuszu. Jest wyjątkowym talentem". Von Trier skomentował to w następujący sposób, znacznie mniej pokrętnie, niż jego ulubiony aktor: "Udo nie ma w sobie zahamowań. Mogę mu bezgranicznie zaufać". Wybrał Kiera na ojca chrzestnego dla swojej pierwszej córki - szczęśliwa dziewczyna - odtąd już nic go nie zaskoczy. Przed kolejnym występem u von Triera już w latach 90tych został wytypowany przez Gusa van Santa na mroczny pierwiastek "Mojego prywatnego Idaho". Podobno Kier przeraził samego Keanu Reevesa. Ciepło wspomina ten amerykański epizod, zwłaszcza moment gdy wyśpiewał utwór "Der Adler". W tym samym czasie został dostrzeżony przez Madonnę. "Kocham tego faceta" - przyznała królowa popu. Zaprosiła go do wystąpienia w jej dwóch teledyskach: "Erotica" i "Deeper and Deeper" - oba zostały ocenzurowane. Kier nie przejął się tym za bardzo. Podobnie Madonna, która poprosiła go jeszcze o uczestnictwie w jej erotycznym wydawnictwie - tzw. "albumie seksualności". Trzeba przyznać, że enigmatyczna uroda Kiera prezentuje się w nim obłędnie. Rzucanie pozytywnych uroków
Udo Kier potrafi śmiać się sam z siebie. Podchodzi do własnej osobowości z dystansem i nie lubi obnażać się psychicznie. Woli dawać publiczności radość niż męczyć ich swoimi lękami. Doszedł do tego pozytywnego wniosku po tym jak stał się telewizyjnym Hitlerem. Zmęczyła go debata na temat przeszłości narodu czy co gorsza podziale na grupy polityczne. Sądzi, że prawidłowa postawa to ukierunkowanie ku przyszłości, Boże broń rozpamiętywanie przeszłości. Coraz częściej pojawia się w produkcjach zza Atlantyku, chociaż nie lubi udawać amerykańskiego akcentu. Na planie "Dogville" Larsa von Triera skomentował swój stosunek do wymawiania poszczególnych słów w akcencie amerykańskim w obecności zjawiskowej Nicole Kidman. Sparodiował swojego przyjaciela von Triera: "The boss wants to talk to ya" śmiejąc się od ucha do ucha, co wywołało najszczersze uradowanie pięknej aktorki, która ni stąd ni zowąd podeszła do Kiera, musnęła delikatnie jego kłykieć i pocałowała go w czoło. Paul Bettany mrugnął porozumiewawczo: "Jak Ty działasz na kobiety, nosisz się jak prawdziwy czarodziej". Kier zawstydził się trochę, następnie podszedł do Bettany'ego z wyjaśnieniem: "Czarodziej... nie! Jestem wampirem". O, tak. Once a vampire, always a vampire. Epilog
Kolejne lata przyniosły arcydzieła von Triera: wspomniany "Dogville" (najlepszy film Duńczyka), dwie części telewizyjnego "Królestwa", w którym Kier zaliczył najbardziej przerażającą jaźń małego ekranu, "Przełamując fale", "Tańcząc w ciemnościach", "Melancholia"; role u wielkich rodzimych reżyserów: u Wima Wendersa w "Braciach Składanowskich" oraz u Wernera Herzoga w "Synu, synu cóżeś Ty uczynił". Przypadł mu udział w amerykańskich filmach komercyjnych: "Ace Ventura", "Johnny Mnemonic", "Halloween" (z Malcolmem McDowellem!), "Armageddon", "Blade". W drugiej połowie lat 90tych przeprowadził się do Stanów, choć nie ceni sobie wysoce współczesnej doli kinematografii tego kraju: "filmy powstają tam jak pralka czy żelazko - to proces mechaniczny do zarabiania pieniędzy". Uwielbia powracać do roli wampirów. Nigdy nie spodziewał się, że horror stanie się jego wielkim uczuciem - przyznaje, że jest pasjonatem olbrzymim pasjonatem gatunku a celebracja halloween sprawia mu sporą przyjemność. Podobnie jak powroty do Europy, podróżowanie po świecie i poznawanie nowych ludzi. Już jako dojrzały mężczyzna zaangażował się w ruchy LGBT (pogodzenie się i ujawnienie własnej seksualności zajęły mu sporo czasu). Wykłada też w szkołach aktorskich - robienie czegoś dobrego dla młodych ludzi daje mu mnóstwo satysfakcji.. Znany jest też z tego, że dba o siebie: absolutnie nie wygląda na swoje siedemdziesiąt z hakiem, ponieważ trzyma dietę i odkrywa w sobie zainteresowania sportowe. Sam o sobie mówi w następujący sposób:
"Chciałbym tylko grać i bawić się. Nie chcę wypaść na smutną personę, chcę by ludzie się cieszyli, chcę poprawiać świat - mam takie wielkie marzenie, bo nie chodziło na serio tylko o mnie...chcę by ludzie mogli być szczęśliwi, by wyrażali siebie i nie bali się własnego zdania. Tak bardzo bym chciał by wszyscy mogli być sobą. Nienawidzę wszelkiego rodzaju uciśnień. Być może buntuje się. Gdy ktoś mi mówi, że robię coś na siłę, odpowiadam mu bezczelnie: 'zagrałem w ponad dwustu filmach - wiem co chce udowodnić i przekazać innym'. Nie cierpię gdy inni wmawiają mi coś co jest nieprawdziwe. Chyba tylko się stawiam, bo kocham życie".
A ono pokochało Udo Kiera od narodzin w szpitalnych gruzach po filmowe sukcesy, których niejeden mógłby pozazdrościć. Z mojej strony to chyba wszystko. Zresztą podobnie jak von Trier odkryłam się z moją uczuciem do fenomenalnego Udo Kiera. Tak więc, książę Dracula znów kradnie moje kochliwe serce...





Komentarze

  1. Niezwykle ciekawa biografia Udo Kierspe'a. Przeczytałem z czystym zainteresowaniem. Gratuluję, bo wiele padło tu słów. Sporo roboty...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty