Cudowne lata 80te: Koszmar z ulicy Wiązów


Yeah! It Came From The 80s - niezaprzeczalnie, niepodważalnie najlepsza dekada w historii horroru, która dała nam m.in. przyjemniaczka Freddy'ego Krugera goniącego w śmiertelnym szale za nastolatkami w ich snach. Seria "Koszmaru z ulicy wiązów" (mam tu na myśli wszystkie części, w których wystąpił niezastąpiony Robert Englund) jest świetna. W miarę tak samo dobra od pierwszej części do ostatecznego końca koszmaru. W 2010 mieliśmy remake już bez Englunda. Remake ten jeszcze nie jest najgorszy ze wszystkich odtwórczych propozycji zalewających nas w ostatnim czasie. Jednak to już nie to samo co oryginał. W tym roku nastąpił mały zwrot w wiązowej akcji. W planach jest bowiem kolejny remake "Koszmaru z ulicy Wiązów" i twórcy bezczelnie namawiają Roberta Englunda do powrotu w roli sennego zwyrodnialca. Englund (dzięki Bogu) ma swój rozum i dzielnie odmawia spodziewając się, że remake po remake'u będzie szajsem totalnym. Gdzie w tym wszystkim sens artystyczny czy filmowy poza nabijaniem kasy na legendzie horroru? No chyba, żeby w roli głównej wystąpił arcybiskup Jędraszewski. Wtedy ten "nowy koszmar" miałby sens i może byłby straszniejszy? Kto wie, kto wie...

Komentarze

Popularne posty