Godzina z płytą... "Niebo nad Memphis" - Grace, Jeff Buckley, 1994


Wyobraźmy sobie, że Wim Wenders tworząc "Niebo nad Berlinem" miał rację. Anioły są wśród nas a a gdy jeden z nich zapragnie zrezygnować z nieśmiertelności na rzecz człowieczeństwa, szary świat staje się piękniejszy - niczym tchnienie czystego życia na osłodę wszystkich okropności
i niesprawiedliwości. Skojarzenie to przyszło bardzo naturalnie - wystarczy natrafić na anielski głos, by wiedzieć, że to właśnie jest to coś. Następnie wyobraźcie sobie, że odpływacie ze spokojem "na obłokach" do raju - tak właśnie brzmi Jeff Buckley.
Rodzi się we mnie pewien rodzaj frustracji, choć jak śpiewał John Lydon "Gniew jest energią", w tym przypadku jest irytacją na myśl o stawianiu sobie za "głos marzeń" bezoktawowego Alvaro Solera czy płytkiego Zayna natomiast nie pamięta się Jeffa Buckleya czy jego Wielkiego ojca Tima. Do wspomnianej dwójki nic nie mam (absolutnie) ale poziom to jednak poziom. Postawiłam sobie za punkt honoru opisać ten niesamowicie mocny głos i spróbuje zrobić to jak najlepiej.
Dziennikarka i pisarka Caitlin Moran przeprowadzając w latach 90 wywiad z Jeffem Buckleyem mogła poznać go od prywatnej (zdecydowanie innej od artystycznej) strony. Miał w sobie lekko uwodzicielski czar, pogodne usposobienie i podobno lubił żartować w stylu "małpich figli". Niespodziewanie, gdy większość wyobrażała sobie pochmurnego chłopca z gitarą - samotnego wilka, który z patrząc cierpiętniczo spod loków śpiewa
o miłosnych zawodach. Jak wspomina Moran, Jeff chciał umówić się z nią na kolejne spotkanie. Przez zwykłą nieśmiałość odmówiła, choć później bardzo tego żałowała. Jeśli dobrze pamiętam, wywiad został przeprowadzony na kilka miesięcy przed tragiczną śmiercią Jeffa - Buckley utonął 29 maja 1997 porwany przez rzekę Memphis w wieku 30 lat - to jedna z tych dat, które pozostają dniem żałoby dla muzycznego świata.
W 1994 wydał jedyny studyjny album - "Grace" - współczesny klasyk rockowy. Oczywiście na płycie znajduje się cover "Hallelujah" Leonarda Cohena - piosenka, która była przepustką do muzycznej kariery Jeffa i pozostaje najuroczystszą wersją, nawet lepszą od oryginału. Scottie, jak czasem mawiano na niego, potrafił z niezwykłą lekkością tchnąć życie w teksty poetów: Cohena czy Boba Dylana. Jeśli utwory tego drugiego wyrażały bunt swojego okresu, na nowo zinterpretowane przez młodego muzyka posiadającego czterooktawowy wokal, nabierały innego międzypokoleniowego znaczenia. "Grace" jest czymś więcej - zawiera kompozycje stworzone przez Buckleya - naszprycowane współczesnym romantyzmem, przypominają stracony ból, czasami jest w nich odrobina smutku, w którym jest typowo buckleyowski żywioł, pchanie rzeczy do przodu, spowiedź z carpe diem
i niezrównane uczucie błogości. Genialna mieszanina zwłaszcza na utworze tytułowym - największym przeboju Scottiego. Ukrywa się za nim romantyczna historia, rodem z "Love Story" - podobno słowa przyszły pod wpływem pożegnania z dziewczyną na lotnisku. Buckley powiedział przy jednej z wielu interpretacji utworu, że "pewne uczucia bledną przy prawdziwej miłości". Świetnie wyreżyserowany teledysk do "Grace" przedstawia Jeffa takiego jakiego chciała go widzieć publiczność. Wówczas był idolem wielu, wyobrażenia na jego temat (tym bardziej po niespodziewanej śmierci) przypominały te z czasów Jamesa Deana.
Siłę wokalu, pamiętliwego tenoru dramatycznego,który odziedziczył po swoim ojcu - Timie Buckleyu razem z całym talentem do pisania piosenek - możemy odkryć w kołysance "Corpus Christi Carol" i kontrastowo w "Eternal Life" czy "Aligator Wine" posiadającym mocne rockowe brzmienie gitary
z soczyście płynącą (jak wino z osobliwego tytułu) melodią. Przede wszystkim drugi kawałek sugeruje, że w Jeffie znajdowały się pokłady dzikości i niewykorzystanego we wszystkich procentach potencjału do nagrywania. Zastanawiając się teraz, prawie dwadzieścia lat od śmierci artysty, jakim muzykiem byłby dziś - w moich myślach przewija się obraz spełnionego kompozytora,
z kilkoma kultowymi płytami na koncie. W twórczości Jeffa: płycie, coverach, występach na żywo - pielęgnował się cytat z "So real" - "I love you, but I'm afraid to love you" - melancholijny oksymoron. Jedno pozostanie pewne - przy całej anielskości będzie wiecznie młody.

Komentarze

Popularne posty