POD LUPĄ: Brian De Palma i problemy pewnej panny White



Wyobrażenia dotyczące filmowej Carrie White podzieliły się na trzy części. Pierwsza myśl jest taka, że absolutnie żadna ekranizacja nie dorówna literackiemu pierwowzorowi Stephena Kinga. Według myśli drugiej "Carrie" potrzebna jest odnowa - uwspółcześnienie i świeże reżyserskie spojrzenie. Wreszcie numer trzy - ekranizacja "Carrie" jest tylko jedna i została na potrzeby filmu wykreowana przez Briana De Palmę. 

Nie ma co się kłócić ze zwolennikami Kinga. Ich punkt widzenia jest zagłębiony w literaturze Cesarza Horroru. Spór między tym czy De Palma prawowicie zekranizował "Carrie" przypomina ten między wizją Kubricka a osobistym podejściem Kinga do "Lśnienia". Warto w tym miejscy wyznaczyć sobie granicę między tym co w książce jest filmowe a co potrzebuje reżyserskiego spojrzenia, by wyglądało ujmująco na ekranie. 

Współczesnych widzów horror psychologiczny o gnębionej w szkole dziewczynie o zdolnościach telekinetycznych może już nie przerażać. Empatii może nie wywoływać też u nich dramat sytuacyjny Carrie White, która znajdowała się w potrzasku między zaborczą i głęboko wierzącą matką a okrutnymi rówieśnikami ze szkoły. Właśnie aspekt psychologiczny najbardziej przeraża, zwłaszcza u De Palmy, który dawkował strach wraz z rosnącym do samego finału napięciem. 

"Carrie" z 1976 pod wieloma względami zestarzała się. Sissy Spacek i Piper Laurie jako Carrie i Margaret White to popis aktorskiego tour de force (Sissy Spacek za rolę Carrie otrzymała nominację do Oscara, a nominacje za kreacje w filmach grozy były w tamtych czasach rzadkością, ponieważ horror z reguły nie należał do gatunku establishmentowego ). To co zachwyca jednak najbardziej to koktajl emocji, który zaserwował w finale De Palma. Konstrukcja pewnych ujęć jest dla oka niewygodna, jednak to finał godny jednej z lepszych ekranizacji Kinga. Co więcej dla samego De Palmy "Carrie" oznaczała twórczy wstęp do dzieł, w których mógł pokazać pełnię swojego talentu: "W przebraniu mordercy" czy "Wybuchu". 

Czy skoro wersja z 1976 zestarzała, oznacza to, że "Carrie" potrzebny jest remake? Jeden już mieliśmy z Chloe Grace Moretz i Julienne Moore odpowiednio w rolach córki i matki. Aktorsko Moretz jest irytująca w roli Carrie. Jej postać zatraciła sznyt wypracowany przez Spacek, nie dając przy tym nic od siebie. Ostatecznie w połączeniu z wykonaniem remake z 2013 jest zwyczajnie żenujący. A szkoda, bo możliwość zestawienia Carrie i jej matki ze współczesnymi czasami, w których dominują media społecznościowe a młodzież wydaje się być jeszcze gorsza, jest interesującym pomysłem. Potrzebna byłaby tylko odpowiedzialna reżyseria. Póki co najlepszą Carrie dostaliśmy od Briana De Palmy i nic nie zanosi się na to, by ktokolwiek mógł osiągnąć lepszy wynik. 

Komentarze

Popularne posty