NA WSCHÓD OD EDENU - recenzja

Historia Kaina i Abla przypomina mozaikę. Tworzy całość, mimo znanego konfliktu braci. Zastanawiające jednak jest, że większość zapomina o podstawowym problemie w niezgodzie. Poza niesprawiedliwością ze strony Boga, prawdziwi rodzice nie pozostają obojętni - to oni ukształtowali różnice charakterów swoich dzieci.    
    John Steinbeck tworząc „Na wschód od Edenu”, inspirował się biblijną historią, wprowadzając równocześnie osobiste piętno. Ostatecznie najmocniejszy ładunek emocjonalny wprowadził jego przyjaciel Elia Kazan. Posługując się częścią materiału literackiego wykorzystał wszystkie środki, by filmowe „Na wschód od Edenu” było niczym Biblia. Ponadto nic nie pozostało przypadkowe, trzeci z nich - James Dean, również miał za sobą nieporozumienia z ojcem. Zwykły chłopak z Ilinois trafił do Actors Studio pod skrzydła Kazana. Tymczasem reżyser otrzymał ogromny przywilej od szefa wytwórni Warner Bros, który spytał tylko lakonicznie: „Ile to będzie kosztować?”.

   Stany Zjednoczone roku 1917. Caleb Trask poznaje prawdę na temat swojej matki Kate (oscarowa Jo Van Fleet). Kobieta nie zmarła, lecz przed laty uciekła od rodziny. Fakt ten zaostrza pierwszoplanowy konflikt Cala z ojcem Adamem, wystarczająco spotęgowanym przez dobrego syna i starszego brata Arona. Skracając dwutomową epopeję Steinbecka, Elia Kazan z zawiłości społeczeństwa amerykańskiego, przedstawia dramat jednostki, dla której wspomniane społeczeństwo pozostaje tłem psychologicznym. Scharakteryzował tym samym dwie grupy: tych zbuntowanych Cala i jego matkę, i „świętych” Adama,
i nieskazitelnego Arona. Jak to w każdej genialnej opowieści bywa, pojawia się jeszcze ta czwarta - narzeczona Arona, Abra (fantastyczna Julie Harris) znajduje się pomiędzy dwutorową narracją, niezdecydowana czy naprawdę kocha Arona, jako jedyna rozumie Caleba.
Imponujące wejście muzyczne Leonarda Rosenmana połączone
z niesamowitymi zdjęciami Teda McCorda, stało się idealnym oddaniem „bezkresnej zieleni Salinas”, która uwodzi do końca projekcji. Przecież Salinas pozostaje tylko tłem. Najważniejszy jest Cal, który starając się pozyskać miłość ojca, musi zrezygnować z pozy buntownika. Krytykowany za przekorność sam siebie nazywa „tym złym”. Pragnąc osiągnąć swój cel, musi iść na kompromis. Melodramatyczne sceny prowadzą ku sekwencji kulminacyjnej. Najpierw ujawnia się szczere napięcie między młodszym z braci a Abrą, by wkrótce na fasadzie zazdrosnego Arona pojawiły się rysy. Odtąd waśń pomiędzy braćmi urasta do rangi biblijnej. Ostatecznie sędzią pozostaje rodzic. Przed finałem twórcy jeszcze raz stawiają pytanie: na ile „Na wschód od Edenu” jest ukształtowany przez historię Kaina i Abla. Ujawnia się tu również geniusz Jamesa Deana. Elia Kazan pozwalał na rozwinięcie się pozaplanowego nieporozumienia na linii Dean-Massey. Początkujący aktor uznał, że sztywno trzymający się scenariusza Raymond Massey nie nadaje się na jego filmowego ojca. Podzielający tą samą opinię Kazan,
z zadowoleniem przyglądał się rozwojowi wydarzeń dbając
o prawdziwości kręconej opowieści. Największy podziw wywarły na nim scenki zaimprowizowane przez Deana, zwłaszcza ta, w której zawiedziony Caleb przytula się do ojca, odwracając spojrzenie mówiące błagalnie: „dlaczego?”. Między wierszami „Na wschód do Edenu” przepełnione jest pytaniami retorycznymi, gdyż jego bohaterowie boją się mówić o rzeczach ważnych, zasłaniając się błahymi sprawami.

Współcześnie nie ma buntowników, gdy nikt nie potrafi marzyć.
Tak oryginalny chłopak jak Dean był buntownikiem z wyboru publiki a cierpiętnikiem z własnego. Aktorem z bożego powołania. Ile mocy i siły musiało w nim być gdy kręcił ostatnią scenę rozmowy Cala z ojcem. Obecna przy tym Julie Harris nie pozostaje bladą panną obok. Ostatecznie kompozycja Kaina i Abla jest dyskusją otwartą. Nasuwa się poważniejsze pytanie, czy współcześni widzowie zrozumieją przekaz "Na wschód od Edenu"?

Komentarze