Sylwetka dnia: Jean Michel Jarre


Dziś musi mieć potężne zakwasy, ponieważ przeszedł dziś kilometry w mojej głowie - zwykły dzień, jak co dzień z ochotą na Jean Michel Jarre'a - dla odmiany od Boba Dylana i jego podobieństw.
Mam słabość do elektroniki - oczywiście tej starszej daty, gdy dźwięk był dopracowany a linia melodyczna nakreślona płynnie i wielowarstwowo, nie to co obecnie - zwyczajny house czy pożalcie się bogowie tandetne rytmy muzyki tabletowej.
Jarre'a zaliczamy do najważniejszych prekursorów i reformatorów muzyki elektronicznej - wszyscy chcieli być tacy jak on. Potrafił zamienić najbanalniejszą nutę w muzyczną ekstazę.
Podobno nie utrzymywał bliskiego kontaktu z ojcem - wybitnym kompozytorem muzyki filmowej Mauricem. Talent do muzyki musiał przejąć genach - cząstka Jarre'a staje się nagle cząstką boską.
Wydał kilkanaście albumów ze statusem arcydzieła i bestsellera na rynku muzycznym, uwielbiany przez tłumy wiwatujące w amoku szczęścia na dziełach sztuki, jakimi są jego koncerty - widowiskowo zjawiskowe perełki.
Z całą pewnością w przyszłości napiszę konkretnej o jego utworach, o którymś z jego albumów, zmyślę muzycznego geniusza.

Moja miłość do Jean Michela zaczyna się od pewnej majowej audycji na antenie akademickiego Radia Centrum w Lublinie. Audycje Syntezator będziecie mogli od października usłyszeć ponownie na antenie (jeżeli nic się nie zmieniło a mam nadzieję, że nie).

Komentarze

Prześlij komentarz