Wiktoria w krainie czarów - recenzja serialu "Victoria" (2016)
Stacja ITv wyskoczyła niczym Filip z konopi ambitną produkcją, ucierając zmyślnie nosa znudzonym tworom BBC czy nawet Starz.tv (odpowiadającej za najlepsze seriale historyczne obok Showtime). "Victoria", czyli historia wielkiej królowej Wiktorii Hanowerskiej określona została już po pierwszym odcinku jako arcydzieło a przez zdobytą popularność porównana do "Dumy
i uprzedzenia" z Colinem Firthem. Jak zachwalanie ma się do praktyki? Zrecenzuję to dla Was, jeszcze przed polską premierą.
i uprzedzenia" z Colinem Firthem. Jak zachwalanie ma się do praktyki? Zrecenzuję to dla Was, jeszcze przed polską premierą.
Przy całym patetycznym gloryfikowaniu niewinności Aleksandryny - prawdziwe imię przed przyjęciem królewskiego - jej zatroskanych reakcji i drodze do dojrzałości, Daisy Goodwin, autorka scenariusza, nie idzie na ustępstwa. Kreśli sceny wartkie
i nierozciągnięte, w których bohaterowie są lub stają się "bardzo" prawdziwi, jakby żywcem zostali wyjęci z Brytanii doby romantyzmu. Autorka wie doskonale na ile może zdystansować postacie, nadając im ujmujące charaktery, przy nie byle jakich dialogach - wypadają lekko i nieprzesadnie. Założę się, że Goodwin musiała mieć ogromną wenę podczas pisania a proces tworzenia sprawiał jej mnóstwo frajdy.
Jenna Coleman, figuruje jako aktorskie odkrycie - nie można wyobrazić sobie innej Wiktorii, jako młodej władczyni łączącej
w sobie wrażliwość dziecka i niezrozumiale dojrzałą przyszłość: "Nie sądziłam, że jestem tak blisko tronu" - powie pochylona nad ukochanym psem Dashem. Twórcy kreują ją na wzór "Elżbiety"
z Cate Blanchett w roli głównej. Znany motyw wypada w serialu zupełnie inaczej; przez dopracowanie - lepiej. Świetny duet
z Rufusem Sewllem i otoczkę, która uzupełnia Wiktorię z Lordem Melbournem, jako jej doradcą do złudzenia przypomina zależność Elżbieta I i sir Francisa Walsinghama. Goodwin idzie dalej, łamiąc mit o jednym jedynym Albercie - przyszłym ukochanym Wiktorii, ukazując nastoletnie niepewne serce zaangażowane w zauroczenie dojrzałym mężczyzną.
Historia nie jest tylko stricte romantyczna - zaznaczone zostały problemy społeczne, przemiany egzystencjalne i konflikty klasowe. Ważniejszym wątkom dotyczącym Wiktorii jak wybór przyszłego męża, często towarzyszą aluzje komediowe. Dzięki temu serial nie staje się nudnym romansidłem a widz zaczyna kibicować bohaterom, zwyczajnie zaczynając ich lubić.
W opozycji pojawiają się dylematy władczyni. Obie te sfery zostały dobrze w "Wiktorii" połączone: od napięcia po szczery uśmiech.
Na urok "Wiktorii" wpływają trzy czynniki, z których jeden został przeze mnie wspomniany, czyli scenariusz. Następnie liczy się tu wyjątkowy klimat- magia wykorzystania zasobu dobrych kostiumów i scenografii przy stosunkowo niskim budżecie - stety niedostatecznym wkładzie producenta, przez co cała reszta została wykorzystana na 100%. Pozostaje jeszcze wyśmienita sfera aktorska, od zaskakującej Coleman, po komediowe postacie Davida Oakesa czy Daniela Donoskoya (ten drugi też widnieje jako odkrycie), przez wspaniałego Toma Hugesa w roli księcia Alberta, przez wspaniały epizod Petera Firtha. Jedyna castingowa ułomność - mimozowata Margaret Clunie, która pojawia się zbyt często w towarzystwie królowej, przez brak predyspozycji aktorskich może trochę popsuć uroki panoramy prewiktoriańskiej rzeczywistości.
Reszta jest absolutnie wyborna.
Moja ocena: 8.5/10 po czterech odcinkach ocena rośnie, mogę spokojnie podpisać się pod wszelkimi zachwytami.
Komentarze
Prześlij komentarz