Addictum delirium: TOP 10 DEPECHE MODE


Stało się. A obiecywałam Wam koniec i spokój z Depeche Mode. Tymczasem "just can't get enough" bierze górę i nadal ich lubię - każdy etap na swój sposób, jeden bardziej, inny mniej. Są paradoksalni, gdyż wbrew pozorom monotoniczności - są różnorodni. Każdy rok ich rozwoju (od Composition of Sound poczynając) nakreślał nowe ich oblicze. Obecnie są jednym z najważniejszych zespołów z niespełna czterdziestoletnim stażem muzycznym. Można skatalogować potężne listy innych wykonawców, którzy czerpali inspiracje z Martina Gore; trudno odnaleźć drugiego tak bystrego i ambitnego aranżera - multiinstrumentalistę jak Alan Wilder i ten wyjątkowy wokal Dave'a Gahana - niski i aksamitny, który zmienił się na przestrzeni z propunkowego  seplenienia na gorzki żal. 
Ujęte w przepiękniej artystycznej wizji Antona Corbijna, wszystko to co razem stworzyli nosi miano - long live DM (kings of the Universe). W wyjątkowym Addictum Delirium prezentuję czołową dziesiątkę moich ulubionych utworów Depeche Mode. Wszystkie nagrania pochodzą z wersji na żywo. 

10. SHAKE THE DIESEASE (1985) - "The Singles '81-'85" oraz "Catching Up With Depeche Mode" (US). Pierwotnie wykonywana przez Martina, również bardzo osobista. W historii muzyki popowej używanie pewnych słów nie pasowało do dyskotykowych konwencji. Od czasu trzeciego albumu Gahan i reszta zrywali z wizerunkiem chłopców w sweterkach od Marksa And Spencer'a. Słówko 'diesease' w tytule przebojowego singla odwracało biegun o 360* w zestawieniu z np. "Leave in silence". Dla każdego owe szaleństwo, owa choroba jest czymś innym. Nigdy nie wiadomo co Gore miał dokładnie na myśli. Sam nie lubi o tym opowiadać; zachęca słuchaczy do dobrowolnej interpretacji. Sądzę, że to utwór o zazdrości . 'Diesease' oznacza zazdrość a zazdrość oznacza szaleństwo. Gdyby zazdrości nie było uczucie okazałoby się spełnieniem.
Od strony pomysłowości "Shake The Diesease" jest bardzo innowacyjne. Konstruktywnie za "CTA" słyszymy tu przeciąganie patyka po karbonowo-metalowej bramie. Peter Care, który objął stanowisko reżysera podczas pracy nad teledyskiem posłużył się rozmaitymi sztuczkami jak np, przenikanie czy obracanie się postaci do góry nogami na kształt ich upadania. Przy "Shake The Diesease" możemy poczytać o nielicznych chwilach gdy samokrytyczny Wilder mówi: "Podobało mi się. Martin potrafi pisać świetne kawałki". 

9. "HALO" (1990) - "Violator". Zacznę od strony teledyskowej.  Jako opowieść to mój ulubiony klip przygotowany przez Antona. Pewna kilkuosobowa grupa cyrkowa (ala "La Strada") a wśród nich: Najsilniejszy mężczyzna we wszechświecie, dwie tancerki (kazano im "brzydko" tańczyć, para sztukmistrzów w cylindrach, kobieta i mężczyzna klaun, którzy zakochują się w sobie mimo sprzeciwu gwiazdy głównej. Pojawia się tu sam geniusz, czyli Anton w autoironicznej robocie koniuszego. Przed zapadnięciem zmroku  bohaterowie muszą dokonać wyboru, więc ponownie mamy do czynienia z miłością, pożądaniem i zazdrością. W tle kryje się przyjaźń: męsko-damska i męsko-męska. Zaczyna się jak ballada, kończy jak na najlepszy alternatywny przebój przystało. 

8. "STRIPPED" (1986) - "Black Celebration" - zbicie myśli dwóch geniuszy - Wildera i Gore'a. Powstaje najwyższa góra pożądania, rozpoczęta przez warknięcie silnika przez finalną dewastację auta w akompaniamencie znamiennego "Let me see you stripped down to the bone". Przez mroczną filmowość i ciekawe przejścia, "Stripped" było wielokrotnie coverowane (np. przez Rammstein, który wychwalał Dave Gahan). Prawdziwy ogień nie tylko w oczach Wildera, burzy mury i rozpala zmysły. Można słuchać bez końca na żywo. Siła emocji pogrążona w wyjątkowym "Black Celebration".

7. "ENJOY THE SILENCE" (1990) - "Violator".  Mówi się, że to ta piosenka, ten utwór, przez który róża jest symbolem a król królów został wybrany. Według Corbijna historia pewnego monarchy, który podróżując po świecie szuka ciszy i spokoju. Gahanowi nie chciało się chodzić - chodzi tu o siłę przekazu, jaką kieruję ożywiając słowa Martina. Mówi się, że po odejściu Alana nie stworzą równie przecudownej ballady, gdyż jedynie jego zmysł mógł pojąć niekończące się harmonium. Niekończące się harmonium i wizytówka, bez której nie ma Depeche Mode.Jednocześnie ucieczka od przepychu i dyskotekowego szaleństwa. Brzmi szczególnie w wersji live z Berlina podczas ostatniej trasy DM. Wsłuchajcie się dobrze a usłyszycie nazwisko prawdziwego władcy wszechświata: "Ladies and gentelmen, boys and girls...mister Martin ..."
🌹🌹
6. "STRANGELOVE" (1987) -"Music For The Masses". Anton Cornbijn prawie jak Antonioni w trylogii alienacji, jeśli chodzi jednak o Depeche  Mode i niezmienną zmianę tematu: pożądanie i uczuciowe frustracje są na pierwszym miejscu. Wyreżyserowane i skomponowane na najwyższym i niepowtarzalnym poziomie - bez refrenu przy arcymistrzostwie Alana, który nakładał mozolnie w studiu warstwę po warstwie by uzyskać moment szaleństwa i podcienienia. Szczególne otwarcie na Rose Bowl - "Good Evening Pasadena!"

5. "POLICY OF TRUTH" (1990) - "Violator" odpowiednik  "Strangelove na "Strange Too", które jak zapowiada wielki mistrz von Corbijn ma pojawić się w przyszłym roku na DVD. Tymczasem nakręcił już teledysk do kolejnego singla DM z ich nowej płyty "Spirit". Zapowiedzieli rewolucję, interesują ich tematy zmieniania świata, poszerzanie świadomości w ich perspektywie trwa nadal. 
"Policy of Truth" nadal będzie prawdziwym klasykiem. 

4. "A QUESTION OF LUST " (1986) - "Black Celebration". Nucona podczas urodzin Martina w Japonii. O uczuciu najwyższym - po prostu. Nieprzyziemna o harmonijnej melodii z lekkością uderzenia tamburynu. "A Question of Lust" należy całkowicie do wrażliwego Martina i jest czymś więcej, niż zwykłą piosenką o zakochiwaniu się. Jego słowa płyną prosto z serca, które rytmicznie taktuje każdą emocje, Słuchając go można się zapomnieć. Najlepszy utwór na "Black Celebration" i potwierdzenie dokumentne o stylu "nowych - romantyków" swoich czasów. 

3. "IN YOUR ROOM" (1993) - "Songs Of Faith And Devotion". Myślę, że "In your room" jest pierwszą piosenką Depeche Mode, która sięga moich wspomnień jeszcze z czasów dzieciństwa. Pamiętam jak przez mgłę ten rzewny utwór ze składanki Rock Ballads. Album "Songs of Faith and Devotion" nie należy do najlżejszych w dyskografii Depeche Mode. Słychać tu powrót do tradycyjnych gitar i ponure zawodzenie  gitar, żałobną i misterną prace Alana nad stworzeniem idealnej kompozycji. Dla niektórych zajmuje pozycje wśród najsmutniejszych płyt świata. Problemy narkotykowe Dave'a sprawiały, że zespół oddalał się od siebie. Mimo to pomagali sobie. Anton Corbijn tworząc video do "In your room" w obawie przed rozpadem DM lub co gorsza śmiercią Gahana przywołał wspomnienia z ich przeszłości i skumulował je niczym duchy w łańcuchach.
Wszystko w "In your room" jest wizyjne i odzwierciedla pierwiastek ówczesnego ducha zespołu. Każdego z osobna. Dla Alana oznaczał koniec z zespołem lecz jak głosi "In your room" nie ma decyzji zaprzepaszczonych. 

2. "PERSONAL JESUS" (1990) - "Violator". Pamiętam któryś z Trójkowych Topów Wszech Czasu i poranne, porządne "buum", jedno z tych nielicznych "buum", po których iskra przechodzi przez kręgosłup. Pamiętam reklamę perfum Armaniego, pamiętam koszulki w sklepie z napisem "Osobisty Jezus" i nie wiedzieć dlaczego zawsze wprowadzono mnie w błąd. Raz usłyszałam, że to utwór Red Hot Chili Pappers. Nevermind. Tamten Top Wszech Czasów pozwolił mi bardziej zagłębić się w twórczość Depeche Mode. Co ciekawe nie wiedziałam wtedy jak wyglądali. Pamiętałam jeszcze raz widziane "Enjoy the Silence". 1 stycznia nowego roku, oczekuję ponownie usłyszeć "Personal Jesus", które zawsze nachodzi na Koncert Noworoczny z Wiednia. 
Anton Corbijn wykonał świetną robotę. Widać i czuć to na retro przejściach i wprowadzeniu słońca. Sama konwencja zdaje się być rozpustna (zwłaszcza gdy popatrzy się na konie). Ocenzurowane a w pewnych kręgach zakazane przez duchownych. Plus oczywiście boskie otwarcie gitarowym riffem. Miód.  


1. "NEVER LET ME DOWN AGAIN" (1987) - "Music For The Masses"
. Pozwolę sobie nie napisać nic konkretnego. Znowu byłoby to samo: misterna robota Alana, który naprodukował się dźwięków, poetyckie słowa Martina o przyjaźni, wyjątkowy zmysł Antona. Jeśli mam podsumować moje szaleństwo z DM to rzekłabym: "fantastyczny przesyt". Co za dużo to nie zdrowo, choć ... I just can't get enough. 
We're flying high
We're watching the world pass us by
Never want to come down
Never want to put my feet back down


Komentarze

  1. Dobre zestawienie. "A Question of Lust", "Personal Jesus", "Never let me down again", czy "Stripped" mogę słuchać bezustannie. Dodałbym jeszcze agresywne "Barrel of a gun", czy tajemnicze "Only when I lose myself".

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz