Godzina z płytą... - "Odgłosy z rurociągu", Construction Time Again, Depeche Mode, 1983
Monumentalny projekt okładki wraz z całą sesją ze Szwajcarii wykonał Brian Griffin |
z koleżanką z pewnego plakatu - francuski hydraulik z wypiętymi muskułami a la pin up girl, zapraszający do pracy w Polsce (lub odwrotnie). W przypadku "Construction Time Again" mam czterech majstrów-kombinatorów i pozwoliłabym im zbudować dom, wyremontować pokój i wkręcić wszelkie możliwe śrubeczki, łącznie z tą od mojego obrotowego fotelu, który skrzypiąc niestety nie wydaje melodyjnych dźwięków.
"Construction Time Again" otwierał nowy rozdział muzyczny
w historii Depeche Mode. Przede wszystkim Alan Wilder stał się pełnym członkiem zespołu, okazał się perfekcjonistą na polu produkcyjnym. Daniel Miller wspomina, że miał inne gusta od pozostałej trójki, był też wykwalifikowanym muzykiem i posiadał niezwykły talent. Stał się również bliski Dave'owi Gahanowi oraz Martinowi Gore i Andy'emu Fletcherowi ( Ci dwaj ostatni znali się od czasów szkolnych). Wprowadzając powiew świeżości, "CTA" nabrało formy eksperymentalnej. Głównie za sprawą różnych sampli, wypadających znakomicie przy użyciu oryginalnych dźwięków, o których opowiadał Martin
w dzisiejszym poście ("Produkcja nowatorskiego dźwięku).
Wielu osobom, niekiedy mylnie wydaje się, że Depeche Mode znane jest ze bliżej nieokreślonego "smęcenia". Podobna łatka przylgnęła do zespołu, jednak należy w ich muzyce odnaleźć pozytywy, o których często mówią, bowiem DM ma drugie dno,
w zależności od interpretowania.
Utwór otwierający trzeci album "Love, in itself", czyli "miłość sama w sobie", może mieć oblicze uciążliwego uczucia, bądź przezwyciężania problemów w związku. Przedstawia smutek kłótni: "All the blues and the reds, got me" - mogą być czernią/bielą, przysłowiowym strzyżonym lub golonym, lecz "wszystkie te absurdy, czekające na nas, wszystkie wątpliwości
i pewności, czekają na nas".
Co może być "sklepem"(store), o którym pisał Martin - nie mam pojęcia, ale wierzę w niezliczone skojarzenia wyobraźni. "Love, in itself" wybrzmiewa uroczo, choć Dave Gahan marudził na liczne "SSSSS", śpiewa aksamitnie, uwodzi lirycznością głosu i zahacza w punkt z grą trąbek. Jeśli chodzi o teledysk do piosenki, jest nieco absurdalny. Widać, że reżyser pomysłu nie miał, ponieważ niestety śpiew o uczuciach w jaskini, jest archaiczny.
Słuchając "More than a party" wyobrażam sobie rozpędzający się młyn w wesołym miasteczku, lub robotników wracających
z pracy. Pod koniec słowa i melodia nabierają rozpędu, pokładając się na siebie. Efekt, niespokojnie zawrotny, zaburza myśli. Słychać już tylko donośnego Dave'a i jego "This is more than
a party". Baryton frontmana wpasuje się idealnie w dramatyczny ton i delikatnie kontrastuje z jakby nieśmiałym wokalem, subtelnego Martina w kolejnym utworze - "Pipeline"- tytułowym rurociągu. Wybrałabym go na hymn płyty, ze względu na motyw przewodni, wyważone po dzikiemu sample i niezwykle kołowanie głowy,
z każdym odbiciem metalu czy nawet piłeczki ping-pongowej. Jestem pewna, że pomysł na ciekawe zastosowanie przyszedł
w momencie, gdy Wilder wygrywał z Andy'm i Martem w tenisa stołowego, podkreślając, że umysł, uszy i dłonie ma diamentowe.
Na płycie pojawia się największy sukces singlowy od czasu "Just can't get enough". Oczywiście chodzi o "Everything counts" - piosenka protestu, buntu przeciwko skomercjalizowanemu światu, słowa pełne wolności. To z jednej storny wojna bez szansy na wygraną: "The grabbing hands, grabb all they can - afret all" z drugiej ukazanie prawdy :" It's a competitive world". Wideo wyreżyserowano inaczej,jak przez mgłę zarysowana sylwetka tańczącego Gahana, na tle rzeczywistego miasta z komentarzem jego kumpli w refrenie. Czasami wydaje mi się, że Martin Gore jako autor tekstów jest muzycznym Dr. Strangelove. Nic nie mówi dosłownie, podobnie jak Kubrick z widzem, zmuszając do myślenia, poszukiwań. Dzięki przeżywaniu piosenek Depeche Mode można natrafić na wiele trafnych przemyśleń i namąceń.
Dalej album staje się jeszcze bardziej zawirowany. Połączenie pozytywnej euforii z chęcią zmiany świata, z dotknięciem ważnych tematów. Przy "Two minute warning" zaczęłam się nawet zastanawiać czy zwrotki są śpiewane przez Alana Wildera, a dopiero w refrenie słyszymy potężny głos Dave'a, ale przecież sam muzyk przyznał, że to nie on. Tym bardziej na nowo zszokowałam się, ile atutów ma w sobie mój ulubiony frontman we wszechświecie. Kolejne utwory: "Shame", "The landscpae is changing", b-sidy: "Fools" i "Great Outdoor" są orbitalną całością dla której kochamy Depeche Mode i dzięki nim chcemy zmieniać świat.
Byłam zaskoczona gdy w bonusie wyskoczył mi "Everuthing counts (reprise)". Moja mama powiedziała: "To przypomina otwierane kartki z ukrytą melodią. Kiedyś były hitem".
Dzięki najwspanialszym majstrom muzyki, z Depeche Mode mam hity codziennie. Mogłabym pisać o nich dłużej, ale jako fanka nie wiem, czy umiem podejść wystarczająco obiektywnie.
Na koniec: Panowie nagrywając album pojechali w ślad za Davidem Bowie, do studia Hansa Studio w Berlinie. Teraz wiedząc, że jedna z ulic przy budynku (nie jestem pewna czy wewnętrznych czy zewnętrznych) nosi nazwę "Depeche Mode Strasse" oraz mając do odebrania zgubioną bluzkę, wiem że Berlin należy odwiedzić raz jeszcze. W końcu to moje najukochańsze miejsce na świecie, gdzie czuję się jak w drugim domu.
Płyta zacna - ale czy będę sprawiedliwy jako zagorzały miłośnik? Okładka ciekawa. I te dźwięki na niej... (na płycie, nie na okładce...)
OdpowiedzUsuń