Stories of Old - recenzja filmu "Paryż, Teksas" (1984)


Zawsze będę powtarzać, że jest trójka wpsaniałych reżyserów, tworzących w podobnej stylistyce. Są to: Werner Herzog, Anton Corbijn oraz Wim Wenders. Ten ostatni jest dzisiaj moim problemem, fajerwerkiem na zakończenie wakacji, astronomicznym poczuciem otwartej ramy w opisywaniu ludzi w pozornie prostym i bezpretensjonalnym stylu. Natomiast gdyby połączyć tych trzech artystów powstałby mężczyzna z wyobraźnią idealną.

Właściwie bardzo żałuję, że po "Paryż, Teksas" sięgnęłam dopiero teraz. Wakacje otworzyły mi przewspaniałe: "Alicja w miastach" oraz "Niebo nad Berlinem". Po dzisiejszym seansie nie jestem pewna, który ze stylów: czarno-biały bądź pejzażowy-pastelowy wolę bardziej. Wenders odnajduje się w obu, w dodatku dzięki temu w "Paryżu, Teksasie" odsłania całego siebie - filmowego outsidera, czującego smak poezji i ekranowej magii jak mało kto.
Rozpisałam się tak, gdyż nie wiem za bardzo jak podejść do filmu, na temat którego mogłyby powstać całe encyklopedie emocji, nieukształtowanych przez społeczeństwo tylko przez niewiadomą. Dlatego "Paryż, Teksas" jest jak wielkie X, pod znakiem zapytania, przypomina wyważoną tęczę.
Pracujący w agencji reklamowej Walt Henderson, otrzymuje niespodziewaną wiadomość o odnalezionym po czterech latach bracie - Travisie. Wyrusza po niego z Kalifornii do Teksasu
i odtąd zaczyna się osobliwa podróż człowieka, który nic nie pamięta. Postara się odzyskać to co stracił: żonę i synka. Wenders dzieli Travisa - oszczędnie i precyzyjnie granego przez Harry'ego Deana Stantona - na trzy podpodróże i kilka wątków pobocznych. Pierwsza opisuje braterską więź, w trakcie której Travis powoli zaczyna się otwierać. Świetną robotę wykonuje tu charakterystyczny Dean Stockwell, pozostając na drugim planie. Druga, coraz mocniej zawirowana to obudzenie się z nieświadomości, z pijanego snu. W podróży numer trzy reżyser tworzy bohatera świadomego jednak nadal dziwnego, który zaczynać ufać sobie, własnemu sercu. Wszystkie prowadzą do różnych komplikacji ale każda jest metaforycznym ujęciem poszukiwania drogi życiowej, dokonywania słusznych wyborów
i kwestie szczęścia.
Wenders po swojemu podtrzymuje poetycki klimat. Powoli przechodzi ze zbliżeń pod kątem do panoramicznych ujęć. Eksponuję niebo, czerwień samochodu, ogniste pustynie czy zwykłą trawę w taki sposób, że rzeczywiste kolory pozbawione są intensywności. Nagle cały świat staje się nudny, a widownia myśli o przeniesieniu się do świata pięknego, nie pozbawionego złudzeń. To czyni z niemieckiego twórcy czarodzieja, prawdziwego szamana, który uwodzi przez czary kina.

Moja ocena: pod 10. Mam okropny kłopot z oceną, "Paryż, Teksas" jest trudny w interpretacji. Mimo to, drugiej takiej historii w całym kinie nie uświadczę. Dopełnienie w Addictum Delirium.

Komentarze